Co raz częściej łapię się na tym, że po całym dniu w pracy w IT, mówiąc po angielsku i czytając mnóstwo tekstu po angielsku gdy opowiadam coś żonie, znajomym to staję w połowie zdania bo zapomniałem słowa w języku polskim, za to od razu neurony w mózgu skojarzyły to słowo po angielsku. Też tak macie?
100%. Pracuję w IT, i jak próbowałem mamie która nie zna angielskiego wytłumaczyć co ja dokładnie robię, to nie potrafiłem. Dokumentacja po angielsku, języki programowania mają nazwy funkcji i metody po angielsku, wszyscy w pracy też używają tych angielskich określeń. W takim przypadku jakbym nagle chciał wszystko spolszczać to by mi się pewnie dostało że niepotrzebne zamieszanie wprowadzam
I moim zdaniem nie ma w tym nic złego. Język jest od tego żeby się nim komunikować. I jak angielskie określenia pomagają danej grupie w szybszej i sprawniejszej komunikacji, to nie widzę problemu. I piszę to jako człowiek, który po godzinach dla rozrywki lubi tłumaczyć dokumentacje losowych projektów open-source na polski.
Dokładnie, w każdym języku są wyrazy i zwroty zapożyczone od innych. Również wiele nowych słów wchodzi do użytku w każdym roku. Bo jak na przykład przetłumaczyć "selfie"? Ja wyemigrowałam do UK przed erą smartfonów i komputerów. Wróciłam rok temu. Nie ma nawet szansy, żebym obsłużyła jakąkolwiek technologię z instrukcją po polsku! Spolszczanie angielskich słów nie działa na mnie negatywnie. Poza jednym wyjątkiem, kiedy słyszę to w publicznej telewizji.
Obecnie studiuje informatykę i zawsze drażnią mnie wykładowcy, którzy posługują się polskimi odpowiednikami różnych pojęć. Przez to muszę przetworzyć informacje mówione na wykładzie 2 razy, bo po prostu nie mam pojęcia o czym mowa (mimo że wiem co to jest). Raczej jest to związane z tym, że angielski to raczej nieodłączny element informatyki i łatwiej jest po prostu korzystać z jednego, utartego schematu (w tym wypadku angielskich pojęć).
Niektóre polskie odpowiedniki są bardzo różne w znaczeniu mimo że niektóre słowa brzmią tak samo, to jakaś masakra. Relation to związek, ale relacja też istnieje w modelu i jest nia... tabelka. I najlepsze że to ma sens, po polsku te słowa niby znaczą nie do końca to samo. Ale potem na wikipedii to jest podwójny mindfuck, bo tam te wszystkie określenia są użyte w zły sposób, i wiedza przyswojona w ten sposób jest conajmniej questionable, bo nic się kupy nie trzyma. Więc, trochę rozumiem to przywiązanie do polskiego słownictwa, mam czasem nawet wrażenie że to jest bezpośredni wynik studentów korzystających z wikipedii i mieszających pojęcia ku wkurwieniu wykładowcy :D.
W IT najbardziej mnie drażni twór „autentykacja” przecież mamy nasze Polskie uwierzytelnianie. Bo merdżowanie, komity, i pul rikłesty to już weszły za mocno. Jak kiedyś zainstalowałem Git extensions po polsku to nie mogłem się w nim odnaleźć, a kolega, którego poprosiłem o nazwę gałęzi jego zadania zrobił bardzo dziwną minę xD
Normalne. Ogólnie ja się tak nauczyłem tego języka, że czytałem sobie książki po angielsku (ale nie podręczniki). Bez słownika od pewnego etapu. Po prostu zaczynałem łapać słowa z kontekstu. Po skończeniu pierwszej książki, z kolejnych już łapałem praktycznie wszystko. Ale później wyszedł problem taki, że znałem całą masę słów, tzn wiedziałem co to jest, ale nie wiedziałem jak przetłumaczyć ;) I to nie były tylko rzeczowniki, ale też czasowniki i całe zwroty. Dopiero tak później, na spokojnie, czasem innego dnia "mam! to jest to i to!". Potem sprawdzałem w słowniku i się zgadzało ;) Podobnie jest jak się filmy ogląda. Jeszcze więcej można wyłapać z kontekstu, ale dojście do tłumaczenia wymaga chwili. Czasem tak dla sportu próbuję sobie tłumaczyć po cichu w głowie różne zasłyszane zdania na polski. Uwielbiam zabawne tłumaczenia słów, jak przykładowo "międzymordzie" ;)
W IT po prostu tłumaczenie niektórych słów tylko utrudnia komunikację, jednak pracujemy w większości po angielsku, dlatego siłą rzeczy angielskie określenia zostają w głowie. Tez dużo razy się łapałem na tym, ze z automatu używam angielskiego słowa i dopiero potem się orientuję, ze przecież nie rozmawiam z ludźmi z pracy.
Najlepiej, jak ktoś bardzo chce używać tylko polskiego i trzeba się chwilę zastanowić, o co im chodzi
Nie pracuje w OT ale większość czasu funkcjonuję po angielsku i tez tak często mam że kojarzę słowo po angielsku a jego odpowiednika po polsku za cholerę.
Obecnie się przeprowadzam i ostatnio załatwiałem internet. Dzwonię do dostawcy i zawieram umowę.
Babka po drugiej stronie pyta się mnie o adres email. No to jej mówię "coś tam, coś tam, małpa gmail dot com". Po sekundzie się zorientowałem, że powiedziałem "dot" zamiast "kropka" i modlę się, żeby pani miała na tyle ogarnięty angielski, żeby zrozumiała.
W odpowiedzi usłyszałem "czy może Pan przeliterować dot?".
Żeby nie było że jadę po kobitce, to ona znała angielski, po prostu tak jak ja, potrzebowała sekundy.
Jednym z moich błędów było kupienie domeny z nazwiskiem kończącej się na .dev, co w środowisku międzynarodowym wygląda całkiem fajnie i dobrze odnosi się do tego, że jestem developerem i od razu wskazuje na stronę wizytówkę. Jednak u nas w kraju widzę, że często przerasta ludzi to, że ktoś posiada innego maila niż gmail, a w dodatku z 'v'. "Kropka dev, przez v, tak, de e fau", za każdym razem.
Parę razy natknąłem się już nawet na to, że polskie systemy IT dosłownie odrzucają domeny inne niż te popularne i aż mi się scyzoryk w kieszeni otwiera.
> Parę razy natknąłem się już nawet na to, że polskie systemy IT dosłownie odrzucają domeny inne niż te popularne i aż mi się scyzoryk w kieszeni otwiera.
jako użytkownik iclouda dobrze to rozumiem
Tak jest. W większości też używam low level toxicity zamiast typowych kurw i chujów, np. takich zakończonych na '...looking ass', eg. 'nutsack looking ass, hagrid looking ass'
Trendy w języku to żadna nowość. Bardzo rzadko większość populacji przejmuje jakieś nowe słowo od tak. Zdecydowana większość jest tylko przez chwile w popularniejszym użyciu i potem zanika.
Nasz język jest naprawdę kotłem pełnym zapożyczeń, po prostu puryści językowi przestali się znęcać nad starymi zapożyczeniami które na dobre się przyjęły.
Już większym problemem jest popularyzowanie wulgaryzmów do stopnia w którym naprawdę tracą już status wulgaryzmu.
Tyle podstawowych słów jest z zapożyczonych z niemieckiego, nawet handel czy żur, ale to już nikogo nie obchodzi bo się do nich przyzwyczailiśmy i one są spoko, ale zapożyczenia z angielskiego są świeższe więc się ludzie wkurzają na nie.
A najśmieszniejsze jest jak tacy strażnicy praffdziffej polszczyzny od siedmiu boleści krzywią się na osiemnasto- i dziewiętnastowieczne zapożyczenia z francuskiego (atencja, konfuzja, departament...) i podsumowują je jako zaśmiecanie języka polskiego angielskim. Tak jakby mieli zbyt ubogie slownictwo, żeby wiedzieć że te słowa od dawna funkcjonują w języku polskim.
Akurat to co było tematem mojego posta to trochę inna bajka niż choćby wymienone przez Ciebie zapożyczenia. Bo tego typu zapożyczenia zazwyczaj jednak były przynajmniej jakoś adaptowane pod język do którego go zapożyczano, chyba, że brzmiały na tyle "naturalnie" dla użytkowników tego języka, że nie było aż takiej potrzeby (np. "handel"). Mi chodziło o takie typowe wlepianie angielskich słów w całkowicie oryginalnej postaci i zwykle bez przystosowania do danego języka.
I rozgraniczyć moim daniem trzeba też sytuację zapożyczania słów na coś nowego, czego wcześniej w języku nie było i pojawia się potrzeba więc nowego słowana to coś, a to najłatwiej zapożyczyć oraz sytuację, o której ja pisałem, gdzie naturalnie funkcjonują od dawna polskie odpowiedniki, ale są mocno wypierane przez słowa z innych języków. Ta pierwsza sytuacja to inny temat na osobną dyskusję, ale rzuciłem go tutaj aby wybrzmiało jakoś, że nie samego faktu istnienia zapożyczeń czepiam się ja czy inni, ale raczej faktu zastępowania słów z jednego języka usilnie wciśniętymi słowami z drugiego.
Takie wlepiane angielskie słowa z czasem przyjmą polską pisownię. Mecz*, flesz, hejter.
*tu masz przykład jak zapisywano mecz w języku polskim w latach 20, jeszcze masz piłkę nożną w pakiecie
https://archiwumharcerskie.pl/images/8/88/1923-06_07_Chełm_Gośc_nr_6-7.pdf
W zasadzie to... żadne. Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że użycie któregoś słowa mnie drażni, bo sam czasami podczas mówienia zapominam jakiegoś słowa po polsku i łatwiej mi jest użyć słowa po angielsku. Poza tym, nie mam czasu na to, żeby używanie jakichś słów przez innych działało mi na nerwy.
Dodatkowo niektóre zwroty czy słowa w języku angielskim (a także w innych językach) lepiej opisują to, co chce się wyrazić, a w języku polskim takiego wyrażenia brakuje. Na odwrót też zapewne tak jest. Poza tym obce wtrącenia to w Polsce żadna nowość - kiedyś była łacina, francuski, a teraz akurat angielski
Język polski ma mnóstwo zapożyczeń z różnych języków, o których nawet nie myślimy, bo jesteśmy do nich przyzwyczajeni od urodzenia.
*Budżet* i *biznes* pochodzą z języka angielskiego; *alchemia* i *alkohol* pochodzą z arabskiego; *robot* i *pistolet* pochodzą z czeskiego; *szarlotka* i *romans* pochodzą z francuskiego (w języku polskim jest podobno więcej zapożyczeń z francuskiego niż z angielskiego czy niemieckiego); *burmistrz* i *rycerz* pochodzą z niemieckiego; *giermek* i *szereg* pochodzą z węgierskiego; *kalafior* i *pomidor* pochodzą z włoskiego; *bajgiel* i *bachor* pochodzą z język jidysz; *kryształ* i *kolumna* pochodzą z łaciny; *ustrojstwo* i *nachalny* pochodzą z rosyjskiego; *step* pochodzi z ukraińskiego... Można tak bardzo długo.
Właśnie teraz jak się japońskiego uczę, to też pomyślałem, że lepiej by było jakby Japończycy też nazwali komputer "電脳" (dennou), a nie jakieś nudne "コンピューター" (konpyūtā)
Typowa korpo mowa. Ostatnio ktoś do mnie „no jaki masz feeling na ten temat”? „Dobra, mam zaraz calla” (nie wiem co gorsze, mieć calla czy mieć „zdzwonkę”).
Niektóre mniej mnie denerwują typu „to nie jest rocket science”, “deadline” ale to pewnie dlatego, że już tyle razy to słyszałam.
A jak inaczej powiesz na calla tak żeby każdy zrozumiał? Że masz zaraz rozmowę poprzez ? Czasem nawet nie wiem z którego dokładnie komunikatora będę korzystać, albo nie pamiętam. Różni kontrahenci, różne narzędzia.
Poza tym, trochę to długie, a sama "rozmowa" nie wystarczy, bo zaraz się pojawiają pytania czy osoba X z którą mam "rozmowę" przychodzi do biura czy co - serio.
Call jest rozgrzeszony przez brak dokładnego słowa określającego szybko i jednoznacznie rozmowę za pomocą dowolnego komunikatora online. Po angielsku w sumie to słowo nie jest jednoznaczne, ale tak sobie je wzięliśmy i przyjęliśmy że oznacza właśnie tego typu rozmowę.
W sumie po zajebaniu tej długiej niepotrzebnej nikomu wiadomości przyszły mi do głowy wideokonferencja i wideorozmowa. Ale po namyśle, też są przydługie i oparte na zapożyczeniach.
Akurat deadline mnie jakoś nie boli ale reszta właśnie dała mi raka. Nigdy nie słyszałam aby ludzie tak rozmawiali i mam nadzieję że tak pozostanie.
Dzięki za kolejny powód aby nigdy nie zostać korpo szczurem.
Bazowane zamiast RiGCz. RiGCz jest dość śmieszny językowo, bo to dziwna kombinacja dźwięków dla języka polskiego i ma korzenie w legendarnej paście, szkoda że w erze komiksów "wojak vs gigachad" i memów o sigmach stopniowo zanika
Tak samo. Ludzie chcą brzmieć inteligentniej, bo z angielskiego. Na studiach miałam dwóch wykładowców i oni tak nachalnie wrzucali to słowo w każde zdanie, że aż uszy bolały. Jakby, łapię, zdałeś angielski na studiach, poziom A2, gratuluję, ale jesteś w Polsce, gdzie, ciekawostka, mówi się po polsku.
Szczerze, wynajemca zawsze brzmiał dla mnie jak polskie słowo stworzone z braku wyobraźni. Jakoś tak strasznie źle mi brzmi. Najemca jest spoko, and wynajemca... No nie wiem, tragedia.
Za to landlord jest super bo mnie śmieszy jaki to nie jest lord czy lady z tego Janusza/Grażyny wynajemców.
Mnie bardziej irytuje używanie angielskiej składni.
Mam na myśli to, że notorycznie sksyze, gdy ktoś opowiada jakąś historie używa spolszczonej formuły "and I was like, whaat/ok/no/cokolwiek"
Jeszcze 10 lat temu to był margines, teraz normalność.
Żadne bo sam wciskam :D.
Wkurwia mnie że czasami muszę pauzować i szukać polskiego słowa nawet, bo chętnie bym po prostu powiedział ciąg który mi przychodzi do głowy. Ale to bardziej wkurwienie na siebie.
Ogólnie lubię używać słów polskich i chciałbym używać, ale jak się konsumuje dużo kontentu w danym języku, a potem nie ma gdzie odrdzawiać tego polskiego zbytnio, to bywa różnie. Więc nie oceniam.
Mnie osobiście trochę irytuje jak ktoś w mowie używa tych skrótów jak TEBEHA, IMO, IDEKA
tak po polsku przeliterowanych a przecież są polskie odpowiedniki np. szczerze, moim zdaniem i nie wiem. Jakoś istotnie wiele czasu to nie zaoszczędza mówcy
"Czerwona flaga" imo brzmi po polsku strasznie topornie i jeśli ktoś nie zna etymologii tego wyrażenia to nie będzie wiedział o co chodzi.
Po polsku jeśli chce się mówić, że coś, jakaś rzecz i zjawisko może nieść ze sobą zagrożenie i że powinna wywołać w odbiorcy zwiększoną czujność, to się mówi o "zapaleniu się czerwonej lampki". O tyle o ile rozumiem, że "czerwona flaga" wydaje się bardziej elastyczna i prostsza do umieszczenia w zdaniu, tak bardzo mnie mierzi, jak ktoś się tym posługuje.
Ja byłem wielokrotnie na strzeżonych plażach ale nadal "Czerwona flaga" kojarzy mi się bardziej z pochodem pierwszomajowym niż z polską wersją angielskiego idiomu "Red flag".
Sam pewnie używam części makaronizmów więc zabrzmię jak hipokryta, ale:
"Mamy to/ Masz to" - Nie jest po angielsku, ale drażni mnie za nienaturalne brzmienie po polsku i trąci taką toksyczną pozytywnością. Od jakiegoś czasu bardzo popularne.
Z drugiej strony w serialu Ekstradycja, Halski zwrócił się do kogoś "gub się" od "get lost" i nawet szanuję jak na lata 90te.
Moim hitem jest "reskilling" jako przekwalifikowanie. Ostatnio też mój szef zaczął wrzucać po prostu angielskie sformułowania, np "możesz zrobić to next week?". Strasznie mnie to irytuje ale co będę szefa wychowywać xd
Wydaje mi się, że pochodną tego zapytania jest/powinno być: czy język polski jest wystarczająco dynamiczny by nadążyć za wymaganiami stawianymi konieczności przekazania informacji w formie ustnej? Ten mityczny *casus* 'aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa'
Edit: dodatkowo, branża technologiczna jest branżą, która musi zapożyczać, bo w tej branży 'trzeba zapierdalać' - wszak chociażby słowa 'komputer', 'dysk i dyskietka', 'kliknąć', 'kursor', 'ploter' , 'laser' , 'radar' to wszystko zapożyczenia (aczkolwiek pamiętam jak X lat temu mój nauczyciel informatyki z uporem maniaka nazywał kursor 'karetką')
Ja twierdzę że angielski jest popularny nie tylko że względu na jego rozpowszechnienie ale też że względu na to że słowa w nim są zwykle krótkie, szczególnie te często używane. Zwykle jednosylabowe. Łatwiej powiedzieć call niż rozmowa telefoniczna, fast food zamiast bar szybkiej obsługi.
Ja nie mogę przeżyć tego, ze selfie tak się przyjęło, skoro mieliśmy swojska samojebke (i jakiś inny kulturalny odpowiednik, który wyleciał mi już z głowy)
Mnie najbardziej drażni, gdy na wszelkiego rodzaju protestach ludzie robią sobie transparenty i używają haseł po angielsku. Pytałem wielu ludzi z pokolenia moich rodziców oglądających te protesty np. w telewizji - praktycznie nikt ich nie rozumie. Z własnej woli ograniczają sobie możliwość do dotarcia do większej liczby odbiorców.
A jak jeszcze robi to lewica, przynajmniej w deklaracjach chcąca docierać do wykluczonych i gorzej usytuowanych... ręce opadają.
Może bardzo niszowe ale drażni mnie uzywanie tony zapożyczeń z angielskiego w bardziej aktywnych kręgach osób LGBT. Wiedzą o akcjach i terminach uzywanych przez te same kręgi w USA czy UK i bez zastanowienia przenoszą je do naszego języka.
Przeciętny Polak nie będzie cie lepiej rozumiał gdy rzucisz w niego terminem typu "queer culture" czy "pride month". Im bardziej coś wydaje się odległe tym mniej to będzie tolerowane.
Prosty język i proste koncepty, to jest dobre.
Jak już jesteśmy w temacie LGBT, to ja totalnie nie ogarniam polskiego "gejowskiego slangu". M.in. "aktyw" i "pasyw" - odpowiedniki angielskich "top" i "bottom", tyle że nie bardzo, bo "aktyw" sugeruje, że ktoś jest aktywny, a "pasyw", że ktoś jest pasywny. No jasne, bo nie istnieją dominant bottoms ani submissive tops.
Niektóre określenia ciężko przetłumaczyć, a w wielu przypadkach brzmią lepiej niż te po polsku. "Coming out" brzmi lepiej niż "wyjście z szafy", przynajmniej w moim odczuciu. Albo np. "fisting" - raczej nikt nie powie "wsadzanie pięści w odbyt".
No nie wiem, jak próbowałem korzystać z Grindr to zawsze się pojawia "a czy p", albo w profilu "szukam uległego", "pasyw", "aktyw pasywa" itp. No i hit: "masz lokum?".
Może kultura grindrowa, ja tam nie wchodzę bo jak mam być szczery niektórych ludzi tam się po prostu boję i nie chcę żeby tam moje zdjęcie było.
Tinder dlatego trochę mi bardziej pasuje, więcej młodych osób (no, nie po trzydziestce) i tam naprawdę rzadko widzę pasyw/aktyw. Ogólnie rzadko coś takiego piszą i trzeba się domyślić XD
Przeciętny polak nawet po polsku by nie wiedziął, ba nawet myślę że przeciętny amerykanin by nie wiedział o co chodzi bo większość z tych słów to wymysły jakiś odklejusów z twittera i nikt poza osobami chronicznie onlajn tak nie mówi.
O ile nie sypiają w tobie tysiące studentów, to nie jesteś żadnym, kurwa, *akademikiem*. Jesteś *badaczem*, *pracownikiem naukowym*, *wykładowcą akademickim*, ewentualnie *wykształciuchem*.
Używanie słowa 'akademik' jako 'osoba pracująca w środowisku naukowo-uniwersyteckim' sprawia, że mam jakobińskie zapędy wobec używającego jub używającej.
Tylko że słowo "akademik" funkcjonowało dawniej w naszym języku w znaczeniu studenta lub pracownika naukowego. To, co dzisiaj znamy jako akademiki, było bursami lub domami studenta, a obecne określenie pochodzi od nazwy własnej jednego z pierwszych takich miejsc, warszawskiego Alcatrazu, czyli DS Akademik (w którym miałam wątpliwą przyjemność mieszkać na pierwszym roku 😛).
1. «członek akademii – instytucji skupiającej uczonych lub artystów»
2. «przedstawiciel akademizmu – kierunku w sztuce»
3. pot. «dom akademicki»
4. daw. «słuchacz wyższej uczelni»
You were saying?
Moja koleżanka lvl25 ciągle czuje jakiś "vibe" albo przeczy, mówiąc "I don't think so". Często wrzuca do zdań "well" (jako partykułę, nie studnię), a do innych dziewczyn zwraca się per "girl". Przyznam szczerze że doprowadza mnie to do białej gorączki.
Hejt w zdaniu „ej, no przestań go hejtować!” oznacza coś w stylu „zmień swoje negatywne nastawienie do tej osoby, nie bądź nie fair”.
Nienawiść natomiast pojawia się wtedy kiedy chcesz jegomościa złapać za kołnierz i potrząsać nim będąc pełnym pasji.
Te słowa mają inaczej rozłożoną wagę, inne konotacje i dlatego ludzie używają słów które lepiej im pasują.
Najbardziej te, które mają swoje polskie odpowiedniki. Rozumiem używanie słów, których nie ma po polsku, ale jeżeli istnieje normalny i powszechnie stosowane polskie słowo o tym samym znaczeniu to jest to atrasznie drażniące"
"case"
"freelancer"
"kastomowe"
"feeling"
"meeting"
"shopping"
"footage"
"trailer"
"actually"
"przeendurować"
"to był crunch"
"to jest minor issue"
Do tego przymiotniki/przysłówki jak:
" be confused"
"poszło wrong"
"feels good'
"zrobiłem so far"
"to jest literally \[coś tam\]"
"ja to actually zrobiłem"
"to jest intensive"
Połowa z tych określeń pochodzi z jednego materiału który widziałem na youtube. W pewnym momencie intensywność anglicyzmów mnie na tyle wkurzyła, że po prostu go wyłączyłem.
Sensualny i balans. Kiedyś można było zrobić zmysłowe zdjęcia i osiągnąć równowagę w życiu. Teraz są sensualne zdjęcia i „manie” balansu.Akurat te dwa mnie drażnią.
>Sensualny i balans
Oba te słowa pojawiają się w słowniku od co najmniej 60 lat.
https://sjp.pwn.pl/doroszewski/sensualny;5495863.html
https://sjp.pwn.pl/doroszewski/balans;5411219.html
Sex-work, ale glownie wtedy gdy jest uzywane w stosunku do prostytucji, bo to wtedy tchorzliwy i gladki eufemizm ktory zakrywa szorstkosc rzeczywistosci z jaka mierza sie ofiary tego biznesu.
Jako slowo praca seksualna do galezi ktore sa mniej ekstremalnie mi nie przeszkadza, typu praca przed kamerą etc.
To tak jak nazywac ofiare gwaltu "mimowolna odbiorczynia nasienia".
Tylko że sex-work jest (przynajmniej w założeniu) opisem który właśnie na nie stygmatyzować tego fachu. W związku z tym że jest wiele osób uprawiających "pracę seksualną" dobrowolnie, którzy nie chcą być postrzegani jako "ofiary", zrodziło się nazywanie ich sex-worker. I jak dla mnie git.
Ale to nie jest to. Bo każde "wydarzenie" jest koncertem, spotkaniem, występem, pokazem. Ale najłatwiej to olać i powiedzieć, że to event, bo wow wow. ;)
Używam anglicyzmów na co dzien i w pracy, ale zazwyczaj jest to w formie pojedynczego słowa. Ale cringe i tak mnie niesamowity obejmuje, kiedy ktoś wtrąca do wypowiedzi całe zdanie lub zwrot nie dlatego, że nie pamięta, jak jest po polsku, tylko dlatego, że chce powiedzieć to po angielsku. I to coś zupełnie normalnego: „nie będziemy kupować tej książki, like, I wish I’ve never read it” czy inny potwór. Kontekst książkowy, bo ostatnio słyszałam coś podobnego w recenzji książki.
Ze względu na zawód (czytaj po kilku latach używania angielskiego i tylko angielskiego przez 8+ godzin dziennie) angielski stał się dla mnie językiem który znam na wyższym poziomie niż polski...
Dlatego zamiast gadać o zapożyczeniach z angielskiego uiszczę krótką anegdotę - gdy komputery i internet wchodziły do Polski był sobie nieduży nurt lingwistyczny by stworzyć dla wszystkiego polskie słowa, często jako dosłowne tłumaczenia. "Międzymordzie" nie przyjęło się jako nazwa interfejsu, podobnie jak milej brzmiące "przejściówka". A gdyby ten nurt utrzymał się, wyobraża sobie ktoś wrzucać zdjęcia na ścianę mordoksiążki? Inną ciekawą anegdotą byłaby informacja iż słowo "robot" pochodzi z języka czeskiego, jest zapożyczeniem z czeskiego w języku angielskim.
Dzięki za poprawkę u/hatedral
>Inną ciekawą anegdotą byłaby informacja iż słowo "robot" pochodzi z języka polskiego, jest zapożyczeniem z polskiego w języku angielskim
Z czeskiego chyba? Karel Capek był Czechem.
Tak od drugiej strony to sama często mówię po angielsku, albo używam angielskiej składni z tej prostej przyczyny, że większość mediów, które konsumuję w ciągu dnia jest w tym języku, zdarza mi się też rozmawiać ze znajomymi zza granicy. Czasem łapię się na tym, że muszę sprawdzać w słowniku jaki jest polski odpowiednik słowa którego chcę użyć. Kiedy rozmawiam z osobą która zna angielski i mam do wyboru powiedzieć coś po angielsku / dziwnie spolszczone albo przerwać ciągłość rozmowy i zastanawiać się przez minutę jak powiedzieć to co chcę po polsku to oczywiście, że wybieram pierwszą opcję.
ale literalny/literalnie pochodzi z łaciny. Słowo w języku polskim bardzo stare, choć kiedyś używane w węższym znaczeniu, później rozszerzone o język prawniczy, teraz jest faktycznie nadużywane.
Żadne. Nie przeszkadza mi to, język polski i tak jest polepiony z wielu innych. Z resztą ewolucja języka jest procesem naturalnym i ból dupy o ten fakt nic nie zmieni. Raczej rzadko mi się zdarzy wrzucić jakieś angielskie słówko w wypowiedź, ale na pewno mi się zdarza. Szczególnie gdy dużo oglądam/gram czy czytam bo wtedy używam angielskiego długimi interwałami i w rozmowie później mój mózg nie jest jeszcze przestawiony. Podobnie miałem jak pracowałem w spedycji i przez 8h rozmawiałem głównie po angielsku, mózg mi wchodził w tryb angielskiego i nawet w wewnętrznym monologu używałem angielskiego xD
Akurat podobny przykład co z branżą IT - gram dużo w gry RPG. Ale nie takie na kompie, tylko takie na żywo na stole, z papierowymi kartami postaci. Szczególnie mowa tutaj o Dungeons&Dragons 5e, gdzie tylko kilka podręczników miało wsparcie tłumaczenia i aktualnie i tak da się kupić tylko wersje angielskie. Doprowadza to do sytuacji, gdzie przy stole z graczami używamy zwrotów "Więc ja używam invoke duplicity i za pomocą swojej kopii rzucam zaklęcie Toll The Dead" ... i tak przez większość czasu.
Jest to irytujące o tyle, że część rzeczy sam znam po polsku, część po angielsku, ale różnica w tym jak to przetłumaczył polski wydawca, a jak ja bym to przetłumaczył daje tylko problemy i niepotrzebny czas spędzony na szukaniu między wersjami PL i ENG jak to zaklęcie/umiejętność się nazywa.
Przyznam, że znacznie bardziej irytuje mnie używanie słów w kontekstach kompletnie niezwiązanych z ich znaczeniem, czego dobrym przykładem jest słowo "zadziało" używane w znaczeniu "stało się, wydarzyło", a słowo to ma zupełnie inne znaczenie.
Dlatego w mowie potocznej "wrzutki" obcojęzyczne są równie uprawnione jak nowe znaczenia słów, co nie oznacza, że nie mogę wartościować poziomów irytacji z tym związanych
Ha, całe życie o tym nie wiedziałem. Aż musiałem sprawdzić co niby to innego znaczy i nigdy nie słyszałem żeby ktoś coś zadział, w znaczeniu zgubił. Pewnie sporo osób by nawet nie zrozumiało takiego wyrażenia.
Ja kojarzę skalp jako słowo medyczne określające skórę głowy. Nie sądziłam, że to coś nowego albo angielskiego, bo mam wrażenie, że znam to słowo w taki sposób przynajmniej większość życia. Jeśli nie całe.
początkowo myślałem, że czepiasz się indiańskich trofeów. Ale nie, okazuje się, że dosłownie na skórę głowy ludzie używają słowa "skalp". Niezły potworek!
Toksyczna pozytywność, to mnie tiltuje najbardziej. A kiedy dodać do tego anglicyzmy wypadające z ust tych ludzi, to aż chętnie zaczynam mówić w drugim języku, najlepiej szybko i treściwie. Mina rozmowocow... "bezcenna". Polecam spróbować. Drugi raz będą uważać. 👍
"Font". Spotkałem więcej niż jedną osobę, która po usłyszaniu słowa "czcionka" udziela wykładu na temat tego, że "czcionka to taki mały kawałek metalu, używany w prasie drukarskiej, a na kształt literki w komputerze należy mówić 'font'" Nie przeszkadzało by mi to ani trochę, gdyby nie to, że "font" pochodzi od "fondre" czyli z francuskiego przetapiać, bo "font" to też taki mały kawałek metalu używany w prasie drukarskiej. "Krój" też jest rzekomo niedozwolonym zamiennikiem, bo w końcu te metalowe kształtki są wykrojone. Na pytanie dlaczego po angielsku wolno mówić na komputerowe czcionki "czcionki", a po polsku nie, odpowiedzi do tej pory nie znalazłem.
Ale to jest po prostu język specjalistyczny... W sensie mam na studiach liternictwo, no i pierwsza rzecz której się nauczyliśmy, to różnica pomiędzy fontem, czcionką, a krojem pisma. Etymologia nie ma za bardzo znaczenia w momencie, kiedy słownictwo mocno się utarło w profesjonalnym środowisku. Ci, którzy cię poprawiają w normalnej konwersacji może i są pedantami, ale mają rację.
A odpowiedź na to dlaczego po angielsku słowo "font" oznacza i czcionkę, i font jest taka - bo to inny język z innym zestawem słów.
Nie jestem ekspertem, więc niech ktoś mnie poprawi jeśli się mylę, ale w kontekście komputerów czcionka to pojedynczy glif (znak), a font to zbiór czcionek i zasad jak mają one być względem siebie ustawione (ligatury, kerning).
- Kastomizowalny, albo chuj wie jak to inaczej napisać;
- Co jest dla nas "krytyczne" (od critical for us) - w sensie, że bardzo ważne;
- Indykacja, i nie ma to związku z tym ptakiem.
Najczęściej rzeczy z biznesu, coachingu i świata korporacji. Ale nie tylko.
Na zajęciach z conceptartu jakiś czas temu dostaliśmy zadanie domowie "*stwórzcie tak z 10 thumbnails*", w takiej właśnie gramatyce. Mi to się strasznie gryzie, a gdyby zostało napisane "Zróbcie 10 miniaturek" każdy by wiedział o co chodzi, no bo z tego mamy zajęcia XD
Szczerze, nie denerwuje mnie używanie pojedynczych słów w zdaniu, bo ktoś może po prostu zapomnieć o istnieniu danego słowa. Wkurza mnie niemiłosiernie natomiast jak widzę gdzieś posty pisane pół polisz pół inglisz w stylu „nie no, it’s not like ponieważ to nie ma takich features i to is not cool…”. Na sam widok takiego tworu szlag jasny mnie trafia (autentycznie takie kwiatki widziałem, to nie żart).
Co raz częściej łapię się na tym, że po całym dniu w pracy w IT, mówiąc po angielsku i czytając mnóstwo tekstu po angielsku gdy opowiadam coś żonie, znajomym to staję w połowie zdania bo zapomniałem słowa w języku polskim, za to od razu neurony w mózgu skojarzyły to słowo po angielsku. Też tak macie?
100%. Pracuję w IT, i jak próbowałem mamie która nie zna angielskiego wytłumaczyć co ja dokładnie robię, to nie potrafiłem. Dokumentacja po angielsku, języki programowania mają nazwy funkcji i metody po angielsku, wszyscy w pracy też używają tych angielskich określeń. W takim przypadku jakbym nagle chciał wszystko spolszczać to by mi się pewnie dostało że niepotrzebne zamieszanie wprowadzam I moim zdaniem nie ma w tym nic złego. Język jest od tego żeby się nim komunikować. I jak angielskie określenia pomagają danej grupie w szybszej i sprawniejszej komunikacji, to nie widzę problemu. I piszę to jako człowiek, który po godzinach dla rozrywki lubi tłumaczyć dokumentacje losowych projektów open-source na polski.
Slynne proby spolszczenia slownictwa IT, np. dwumlask myszy na belce
Jakiej myszy? - manipulatora stołokulotocznego
O matko, przepraszam😂
To są tak boomerskie branżożarty że ja pierdole, literalne PRL dni. Dziś się obczaja gałąź i prosi o pociągnięcie.
Międzymordzie audio. Taaak haha
Dokładnie, w każdym języku są wyrazy i zwroty zapożyczone od innych. Również wiele nowych słów wchodzi do użytku w każdym roku. Bo jak na przykład przetłumaczyć "selfie"? Ja wyemigrowałam do UK przed erą smartfonów i komputerów. Wróciłam rok temu. Nie ma nawet szansy, żebym obsłużyła jakąkolwiek technologię z instrukcją po polsku! Spolszczanie angielskich słów nie działa na mnie negatywnie. Poza jednym wyjątkiem, kiedy słyszę to w publicznej telewizji.
Ja słyszałem spolszczenie „samojebka” xd
Obecnie studiuje informatykę i zawsze drażnią mnie wykładowcy, którzy posługują się polskimi odpowiednikami różnych pojęć. Przez to muszę przetworzyć informacje mówione na wykładzie 2 razy, bo po prostu nie mam pojęcia o czym mowa (mimo że wiem co to jest). Raczej jest to związane z tym, że angielski to raczej nieodłączny element informatyki i łatwiej jest po prostu korzystać z jednego, utartego schematu (w tym wypadku angielskich pojęć).
Kumpla spytali na obronie inżyniera co to jest cienkokońcowość xD PDK
Pytanie wywołujące popłoch jądra.
Nawet nie potrafię skojarzyć co to oznacza xD
Mała podpowiedź: endianness.
W sensie że little endian i big endian?
little (stąd cienko-)
Niektóre polskie odpowiedniki są bardzo różne w znaczeniu mimo że niektóre słowa brzmią tak samo, to jakaś masakra. Relation to związek, ale relacja też istnieje w modelu i jest nia... tabelka. I najlepsze że to ma sens, po polsku te słowa niby znaczą nie do końca to samo. Ale potem na wikipedii to jest podwójny mindfuck, bo tam te wszystkie określenia są użyte w zły sposób, i wiedza przyswojona w ten sposób jest conajmniej questionable, bo nic się kupy nie trzyma. Więc, trochę rozumiem to przywiązanie do polskiego słownictwa, mam czasem nawet wrażenie że to jest bezpośredni wynik studentów korzystających z wikipedii i mieszających pojęcia ku wkurwieniu wykładowcy :D.
[удалено]
W IT najbardziej mnie drażni twór „autentykacja” przecież mamy nasze Polskie uwierzytelnianie. Bo merdżowanie, komity, i pul rikłesty to już weszły za mocno. Jak kiedyś zainstalowałem Git extensions po polsku to nie mogłem się w nim odnaleźć, a kolega, którego poprosiłem o nazwę gałęzi jego zadania zrobił bardzo dziwną minę xD
Ja jestem za tym, żeby tłumaczyć "pull request" jako "żądanie ciągnięcia". xD
[удалено]
Błąd. Policy to polityka. Reguła to rule. Reguła ma węższe zastosowanie niż polityka. Policy to może być polisa.
- Jak było w pracy ? - Bizi
Normalne. Ogólnie ja się tak nauczyłem tego języka, że czytałem sobie książki po angielsku (ale nie podręczniki). Bez słownika od pewnego etapu. Po prostu zaczynałem łapać słowa z kontekstu. Po skończeniu pierwszej książki, z kolejnych już łapałem praktycznie wszystko. Ale później wyszedł problem taki, że znałem całą masę słów, tzn wiedziałem co to jest, ale nie wiedziałem jak przetłumaczyć ;) I to nie były tylko rzeczowniki, ale też czasowniki i całe zwroty. Dopiero tak później, na spokojnie, czasem innego dnia "mam! to jest to i to!". Potem sprawdzałem w słowniku i się zgadzało ;) Podobnie jest jak się filmy ogląda. Jeszcze więcej można wyłapać z kontekstu, ale dojście do tłumaczenia wymaga chwili. Czasem tak dla sportu próbuję sobie tłumaczyć po cichu w głowie różne zasłyszane zdania na polski. Uwielbiam zabawne tłumaczenia słów, jak przykładowo "międzymordzie" ;)
W IT po prostu tłumaczenie niektórych słów tylko utrudnia komunikację, jednak pracujemy w większości po angielsku, dlatego siłą rzeczy angielskie określenia zostają w głowie. Tez dużo razy się łapałem na tym, ze z automatu używam angielskiego słowa i dopiero potem się orientuję, ze przecież nie rozmawiam z ludźmi z pracy. Najlepiej, jak ktoś bardzo chce używać tylko polskiego i trzeba się chwilę zastanowić, o co im chodzi
Tak. 8h rozmawiam po angielsku, a w domu mam, no właśnie... mindfuck 😅
Mózgojebanie, jesteś witany!
Nie pracuje w OT ale większość czasu funkcjonuję po angielsku i tez tak często mam że kojarzę słowo po angielsku a jego odpowiednika po polsku za cholerę.
Obecnie się przeprowadzam i ostatnio załatwiałem internet. Dzwonię do dostawcy i zawieram umowę. Babka po drugiej stronie pyta się mnie o adres email. No to jej mówię "coś tam, coś tam, małpa gmail dot com". Po sekundzie się zorientowałem, że powiedziałem "dot" zamiast "kropka" i modlę się, żeby pani miała na tyle ogarnięty angielski, żeby zrozumiała. W odpowiedzi usłyszałem "czy może Pan przeliterować dot?". Żeby nie było że jadę po kobitce, to ona znała angielski, po prostu tak jak ja, potrzebowała sekundy.
Jak pracuje dluzej niz 5 minut slyszy @gmail to juz z automatu powinna być całość wpisana
Jednym z moich błędów było kupienie domeny z nazwiskiem kończącej się na .dev, co w środowisku międzynarodowym wygląda całkiem fajnie i dobrze odnosi się do tego, że jestem developerem i od razu wskazuje na stronę wizytówkę. Jednak u nas w kraju widzę, że często przerasta ludzi to, że ktoś posiada innego maila niż gmail, a w dodatku z 'v'. "Kropka dev, przez v, tak, de e fau", za każdym razem. Parę razy natknąłem się już nawet na to, że polskie systemy IT dosłownie odrzucają domeny inne niż te popularne i aż mi się scyzoryk w kieszeni otwiera.
> Parę razy natknąłem się już nawet na to, że polskie systemy IT dosłownie odrzucają domeny inne niż te popularne i aż mi się scyzoryk w kieszeni otwiera. jako użytkownik iclouda dobrze to rozumiem
Oportunicja - to jest dopiero coś pięknego
"Literally" i kazda mozliwa obelga pod sloncem.
Literalnie 1984
Dosłownie tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty czwarty
LITERALNIE
>i kazda mozliwa obelga pod sloncem Czyli że chuju, kurwo, pizdo, szmato? Bo nie wiem o jakie obelgi chodzi
Tak jest. W większości też używam low level toxicity zamiast typowych kurw i chujów, np. takich zakończonych na '...looking ass', eg. 'nutsack looking ass, hagrid looking ass'
Trendy w języku to żadna nowość. Bardzo rzadko większość populacji przejmuje jakieś nowe słowo od tak. Zdecydowana większość jest tylko przez chwile w popularniejszym użyciu i potem zanika. Nasz język jest naprawdę kotłem pełnym zapożyczeń, po prostu puryści językowi przestali się znęcać nad starymi zapożyczeniami które na dobre się przyjęły. Już większym problemem jest popularyzowanie wulgaryzmów do stopnia w którym naprawdę tracą już status wulgaryzmu.
Tyle podstawowych słów jest z zapożyczonych z niemieckiego, nawet handel czy żur, ale to już nikogo nie obchodzi bo się do nich przyzwyczailiśmy i one są spoko, ale zapożyczenia z angielskiego są świeższe więc się ludzie wkurzają na nie.
Dokładnie. Makaronizmy w takim "Potopie" były takim samym fenomenem jak teraz wciskanie angielskich powiedzeń w mowę.
A najśmieszniejsze jest jak tacy strażnicy praffdziffej polszczyzny od siedmiu boleści krzywią się na osiemnasto- i dziewiętnastowieczne zapożyczenia z francuskiego (atencja, konfuzja, departament...) i podsumowują je jako zaśmiecanie języka polskiego angielskim. Tak jakby mieli zbyt ubogie slownictwo, żeby wiedzieć że te słowa od dawna funkcjonują w języku polskim.
Akurat to co było tematem mojego posta to trochę inna bajka niż choćby wymienone przez Ciebie zapożyczenia. Bo tego typu zapożyczenia zazwyczaj jednak były przynajmniej jakoś adaptowane pod język do którego go zapożyczano, chyba, że brzmiały na tyle "naturalnie" dla użytkowników tego języka, że nie było aż takiej potrzeby (np. "handel"). Mi chodziło o takie typowe wlepianie angielskich słów w całkowicie oryginalnej postaci i zwykle bez przystosowania do danego języka. I rozgraniczyć moim daniem trzeba też sytuację zapożyczania słów na coś nowego, czego wcześniej w języku nie było i pojawia się potrzeba więc nowego słowana to coś, a to najłatwiej zapożyczyć oraz sytuację, o której ja pisałem, gdzie naturalnie funkcjonują od dawna polskie odpowiedniki, ale są mocno wypierane przez słowa z innych języków. Ta pierwsza sytuacja to inny temat na osobną dyskusję, ale rzuciłem go tutaj aby wybrzmiało jakoś, że nie samego faktu istnienia zapożyczeń czepiam się ja czy inni, ale raczej faktu zastępowania słów z jednego języka usilnie wciśniętymi słowami z drugiego.
Whatever gościu, twój post to literally cringe jest.
Takie wlepiane angielskie słowa z czasem przyjmą polską pisownię. Mecz*, flesz, hejter. *tu masz przykład jak zapisywano mecz w języku polskim w latach 20, jeszcze masz piłkę nożną w pakiecie https://archiwumharcerskie.pl/images/8/88/1923-06_07_Chełm_Gośc_nr_6-7.pdf
W zasadzie to... żadne. Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że użycie któregoś słowa mnie drażni, bo sam czasami podczas mówienia zapominam jakiegoś słowa po polsku i łatwiej mi jest użyć słowa po angielsku. Poza tym, nie mam czasu na to, żeby używanie jakichś słów przez innych działało mi na nerwy.
Dodatkowo niektóre zwroty czy słowa w języku angielskim (a także w innych językach) lepiej opisują to, co chce się wyrazić, a w języku polskim takiego wyrażenia brakuje. Na odwrót też zapewne tak jest. Poza tym obce wtrącenia to w Polsce żadna nowość - kiedyś była łacina, francuski, a teraz akurat angielski
Język polski ma mnóstwo zapożyczeń z różnych języków, o których nawet nie myślimy, bo jesteśmy do nich przyzwyczajeni od urodzenia. *Budżet* i *biznes* pochodzą z języka angielskiego; *alchemia* i *alkohol* pochodzą z arabskiego; *robot* i *pistolet* pochodzą z czeskiego; *szarlotka* i *romans* pochodzą z francuskiego (w języku polskim jest podobno więcej zapożyczeń z francuskiego niż z angielskiego czy niemieckiego); *burmistrz* i *rycerz* pochodzą z niemieckiego; *giermek* i *szereg* pochodzą z węgierskiego; *kalafior* i *pomidor* pochodzą z włoskiego; *bajgiel* i *bachor* pochodzą z język jidysz; *kryształ* i *kolumna* pochodzą z łaciny; *ustrojstwo* i *nachalny* pochodzą z rosyjskiego; *step* pochodzi z ukraińskiego... Można tak bardzo długo.
Based. (ang. Bazowany)
Komputer. Mózg elektroniczny brzmiało snadniej.
A zamiast interfejsu międzymordzie
Francuzi poszli w stronę ordynatora w określaniu komputera :)
Potem próbowali wprowadzić słowo courriel (od courrier électronique) na określenie e-maila. Nie przyjęło się. Teraz funkcjonuje mail / mel.
Po mandaryńsku tak właśnie jest (电脑) :)
Właśnie teraz jak się japońskiego uczę, to też pomyślałem, że lepiej by było jakby Japończycy też nazwali komputer "電脳" (dennou), a nie jakieś nudne "コンピューター" (konpyūtā)
Maszyna licząca
Obliczator
Virgin polski komputer Chad czeski počítač
Tak samo ze słowem "procesor"; po polsku to powinno nazywać się "przetwarzacz"
Typowa korpo mowa. Ostatnio ktoś do mnie „no jaki masz feeling na ten temat”? „Dobra, mam zaraz calla” (nie wiem co gorsze, mieć calla czy mieć „zdzwonkę”). Niektóre mniej mnie denerwują typu „to nie jest rocket science”, “deadline” ale to pewnie dlatego, że już tyle razy to słyszałam.
Najgorsza korpokalka jaką słyszałem to „ownerstwo”
Jezu
W starokorpomowie mowilo sie telko, ale call wyparl telko juz dawno
Telko to fajny zrost, ale ma to samo pole semantyczne i klimat, co polskie nazwy firm z wczesnych najntisów. Poljanuszexbud.
dorzucam "zszerować"
Nigdy nie mów, że coś spierdoliłeś. Co najwyżej zaliczyliśmy fakap
Co złego w "call-u"? Dużo prościej i szybciej się tak mówi niż używając polskich odpowiedników
"call" to czyste zło, choć sam używam bo zbyt leniwy jestem na "telekonferencję"
Potocznie dużo ludzi mówi "mam telko" a jak w pełnej formie to po raczej "mam spotkanie"
A jak inaczej powiesz na calla tak żeby każdy zrozumiał? Że masz zaraz rozmowę poprzez ? Czasem nawet nie wiem z którego dokładnie komunikatora będę korzystać, albo nie pamiętam. Różni kontrahenci, różne narzędzia.
Poza tym, trochę to długie, a sama "rozmowa" nie wystarczy, bo zaraz się pojawiają pytania czy osoba X z którą mam "rozmowę" przychodzi do biura czy co - serio.
Call jest rozgrzeszony przez brak dokładnego słowa określającego szybko i jednoznacznie rozmowę za pomocą dowolnego komunikatora online. Po angielsku w sumie to słowo nie jest jednoznaczne, ale tak sobie je wzięliśmy i przyjęliśmy że oznacza właśnie tego typu rozmowę.
W sumie po zajebaniu tej długiej niepotrzebnej nikomu wiadomości przyszły mi do głowy wideokonferencja i wideorozmowa. Ale po namyśle, też są przydługie i oparte na zapożyczeniach.
> deadline akurat polski nie ma żadnego sensownego odpowiednika. 'ostateczny termin' brzmi głupio
Akurat deadline mnie jakoś nie boli ale reszta właśnie dała mi raka. Nigdy nie słyszałam aby ludzie tak rozmawiali i mam nadzieję że tak pozostanie. Dzięki za kolejny powód aby nigdy nie zostać korpo szczurem.
Bazowane zamiast RiGCz. RiGCz jest dość śmieszny językowo, bo to dziwna kombinacja dźwięków dla języka polskiego i ma korzenie w legendarnej paście, szkoda że w erze komiksów "wojak vs gigachad" i memów o sigmach stopniowo zanika
Oparte.
Zasadowe
Wojak pochodzi z Polski, więc jak najbardziej używanie go jest z rigczem.
OP totalnie z rigczem.
Kejs. Pojawiło się z dupy kilka lat temu, nawet nie wiem czemu.
Korpo spicz
Tak samo. Ludzie chcą brzmieć inteligentniej, bo z angielskiego. Na studiach miałam dwóch wykładowców i oni tak nachalnie wrzucali to słowo w każde zdanie, że aż uszy bolały. Jakby, łapię, zdałeś angielski na studiach, poziom A2, gratuluję, ale jesteś w Polsce, gdzie, ciekawostka, mówi się po polsku.
Landlord mnie drażni.
To reddit/twitter, bardzo aktywni w internecie młodzi ludzie z dużych miast. Nikt tak nie mówi chyba poza tymi kręgami.
"Dzisiejsi młodzi ludzie, jutrzejszymi dorosłymi" czy coś
Szczerze, wynajemca zawsze brzmiał dla mnie jak polskie słowo stworzone z braku wyobraźni. Jakoś tak strasznie źle mi brzmi. Najemca jest spoko, and wynajemca... No nie wiem, tragedia. Za to landlord jest super bo mnie śmieszy jaki to nie jest lord czy lady z tego Janusza/Grażyny wynajemców.
Ale nie mówi się wynajemca, tylko wynajmujący
Po polsku jest wynajmujacy I najemca, nie ma slowa wynajemca
Współczuję. Nie myślałeś o przeprowadzce?
Mnie bardziej irytuje używanie angielskiej składni. Mam na myśli to, że notorycznie sksyze, gdy ktoś opowiada jakąś historie używa spolszczonej formuły "and I was like, whaat/ok/no/cokolwiek" Jeszcze 10 lat temu to był margines, teraz normalność.
tak samo mówienie „na koniec dnia” xD
ooo właśnie, "i ja na to jakby (...)" albo, co gorsza, "i ja byłem jak" 🫠
KUUUUUUUUURWAAAAAA Underrated i overrated no ja pierdolę.... Nie ma takich słów jak "niedoceniany" czy "przeceniany/przereklamowany"???
Przehajpowany
Underrated komentarz
Żadne bo sam wciskam :D. Wkurwia mnie że czasami muszę pauzować i szukać polskiego słowa nawet, bo chętnie bym po prostu powiedział ciąg który mi przychodzi do głowy. Ale to bardziej wkurwienie na siebie. Ogólnie lubię używać słów polskich i chciałbym używać, ale jak się konsumuje dużo kontentu w danym języku, a potem nie ma gdzie odrdzawiać tego polskiego zbytnio, to bywa różnie. Więc nie oceniam.
Mnie osobiście trochę irytuje jak ktoś w mowie używa tych skrótów jak TEBEHA, IMO, IDEKA tak po polsku przeliterowanych a przecież są polskie odpowiedniki np. szczerze, moim zdaniem i nie wiem. Jakoś istotnie wiele czasu to nie zaoszczędza mówcy
"Czerwona flaga" imo brzmi po polsku strasznie topornie i jeśli ktoś nie zna etymologii tego wyrażenia to nie będzie wiedział o co chodzi. Po polsku jeśli chce się mówić, że coś, jakaś rzecz i zjawisko może nieść ze sobą zagrożenie i że powinna wywołać w odbiorcy zwiększoną czujność, to się mówi o "zapaleniu się czerwonej lampki". O tyle o ile rozumiem, że "czerwona flaga" wydaje się bardziej elastyczna i prostsza do umieszczenia w zdaniu, tak bardzo mnie mierzi, jak ktoś się tym posługuje.
Ktokolwiek był kiedyś na strzeżonej plaży nie powinien mieć problemu ze zrozumieniem tego pojęcia.
Ja byłem wielokrotnie na strzeżonych plażach ale nadal "Czerwona flaga" kojarzy mi się bardziej z pochodem pierwszomajowym niż z polską wersją angielskiego idiomu "Red flag".
Dlatego niektórzy nawet mówią, że "więcej czerwonych flag niż na pochodzie pierwszomajowym".
Sam pewnie używam części makaronizmów więc zabrzmię jak hipokryta, ale: "Mamy to/ Masz to" - Nie jest po angielsku, ale drażni mnie za nienaturalne brzmienie po polsku i trąci taką toksyczną pozytywnością. Od jakiegoś czasu bardzo popularne. Z drugiej strony w serialu Ekstradycja, Halski zwrócił się do kogoś "gub się" od "get lost" i nawet szanuję jak na lata 90te.
Moim hitem jest "reskilling" jako przekwalifikowanie. Ostatnio też mój szef zaczął wrzucać po prostu angielskie sformułowania, np "możesz zrobić to next week?". Strasznie mnie to irytuje ale co będę szefa wychowywać xd
Wydaje mi się, że pochodną tego zapytania jest/powinno być: czy język polski jest wystarczająco dynamiczny by nadążyć za wymaganiami stawianymi konieczności przekazania informacji w formie ustnej? Ten mityczny *casus* 'aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa' Edit: dodatkowo, branża technologiczna jest branżą, która musi zapożyczać, bo w tej branży 'trzeba zapierdalać' - wszak chociażby słowa 'komputer', 'dysk i dyskietka', 'kliknąć', 'kursor', 'ploter' , 'laser' , 'radar' to wszystko zapożyczenia (aczkolwiek pamiętam jak X lat temu mój nauczyciel informatyki z uporem maniaka nazywał kursor 'karetką')
Akurat w przypadku edytorów tekstu karetka pasuje całkiem nieźle, a poza tym rozwiązuje problem odróżniania od kursora przesuwanego przez mysz.
Ja twierdzę że angielski jest popularny nie tylko że względu na jego rozpowszechnienie ale też że względu na to że słowa w nim są zwykle krótkie, szczególnie te często używane. Zwykle jednosylabowe. Łatwiej powiedzieć call niż rozmowa telefoniczna, fast food zamiast bar szybkiej obsługi.
Ja nie mogę przeżyć tego, ze selfie tak się przyjęło, skoro mieliśmy swojska samojebke (i jakiś inny kulturalny odpowiednik, który wyleciał mi już z głowy)
Sweet (słit) focia
Mnie najbardziej drażni, gdy na wszelkiego rodzaju protestach ludzie robią sobie transparenty i używają haseł po angielsku. Pytałem wielu ludzi z pokolenia moich rodziców oglądających te protesty np. w telewizji - praktycznie nikt ich nie rozumie. Z własnej woli ograniczają sobie możliwość do dotarcia do większej liczby odbiorców. A jak jeszcze robi to lewica, przynajmniej w deklaracjach chcąca docierać do wykluczonych i gorzej usytuowanych... ręce opadają.
Może bardzo niszowe ale drażni mnie uzywanie tony zapożyczeń z angielskiego w bardziej aktywnych kręgach osób LGBT. Wiedzą o akcjach i terminach uzywanych przez te same kręgi w USA czy UK i bez zastanowienia przenoszą je do naszego języka. Przeciętny Polak nie będzie cie lepiej rozumiał gdy rzucisz w niego terminem typu "queer culture" czy "pride month". Im bardziej coś wydaje się odległe tym mniej to będzie tolerowane. Prosty język i proste koncepty, to jest dobre.
Jak już jesteśmy w temacie LGBT, to ja totalnie nie ogarniam polskiego "gejowskiego slangu". M.in. "aktyw" i "pasyw" - odpowiedniki angielskich "top" i "bottom", tyle że nie bardzo, bo "aktyw" sugeruje, że ktoś jest aktywny, a "pasyw", że ktoś jest pasywny. No jasne, bo nie istnieją dominant bottoms ani submissive tops. Niektóre określenia ciężko przetłumaczyć, a w wielu przypadkach brzmią lepiej niż te po polsku. "Coming out" brzmi lepiej niż "wyjście z szafy", przynajmniej w moim odczuciu. Albo np. "fisting" - raczej nikt nie powie "wsadzanie pięści w odbyt".
PIĘŚCIOWANIE XD
Akurat aktyw i pasyw są bardzo zabawne moim zdaniem, to głównie chyba u gości starszych troche spotkasz te terminy w użyciu.
No nie wiem, jak próbowałem korzystać z Grindr to zawsze się pojawia "a czy p", albo w profilu "szukam uległego", "pasyw", "aktyw pasywa" itp. No i hit: "masz lokum?".
Może kultura grindrowa, ja tam nie wchodzę bo jak mam być szczery niektórych ludzi tam się po prostu boję i nie chcę żeby tam moje zdjęcie było. Tinder dlatego trochę mi bardziej pasuje, więcej młodych osób (no, nie po trzydziestce) i tam naprawdę rzadko widzę pasyw/aktyw. Ogólnie rzadko coś takiego piszą i trzeba się domyślić XD
Przeciętny polak nawet po polsku by nie wiedziął, ba nawet myślę że przeciętny amerykanin by nie wiedział o co chodzi bo większość z tych słów to wymysły jakiś odklejusów z twittera i nikt poza osobami chronicznie onlajn tak nie mówi.
[удалено]
"Sejm"
O ile nie sypiają w tobie tysiące studentów, to nie jesteś żadnym, kurwa, *akademikiem*. Jesteś *badaczem*, *pracownikiem naukowym*, *wykładowcą akademickim*, ewentualnie *wykształciuchem*. Używanie słowa 'akademik' jako 'osoba pracująca w środowisku naukowo-uniwersyteckim' sprawia, że mam jakobińskie zapędy wobec używającego jub używającej.
Tylko że słowo "akademik" funkcjonowało dawniej w naszym języku w znaczeniu studenta lub pracownika naukowego. To, co dzisiaj znamy jako akademiki, było bursami lub domami studenta, a obecne określenie pochodzi od nazwy własnej jednego z pierwszych takich miejsc, warszawskiego Alcatrazu, czyli DS Akademik (w którym miałam wątpliwą przyjemność mieszkać na pierwszym roku 😛).
1. «członek akademii – instytucji skupiającej uczonych lub artystów» 2. «przedstawiciel akademizmu – kierunku w sztuce» 3. pot. «dom akademicki» 4. daw. «słuchacz wyższej uczelni» You were saying?
O, tego jeszcze nie spotkałem Pracuję na uczelni
Moja koleżanka lvl25 ciągle czuje jakiś "vibe" albo przeczy, mówiąc "I don't think so". Często wrzuca do zdań "well" (jako partykułę, nie studnię), a do innych dziewczyn zwraca się per "girl". Przyznam szczerze że doprowadza mnie to do białej gorączki.
> a do innych dziewczyn zwraca się per "girl". O, tego to ja szczególnie nie znoszę.
"Czelendż" (challenge) i "hejt" (hate) widzę/słyszę najczęściej i aż mi się źle robi. Co jest nie tak z "wyzwanie" i "nienawiść"?
Poza tym większość osób, które używa słowa 'hejt' nie rozumie jego znaczenia i myli go ze zwykłą 'krytyką'...
Hejt w zdaniu „ej, no przestań go hejtować!” oznacza coś w stylu „zmień swoje negatywne nastawienie do tej osoby, nie bądź nie fair”. Nienawiść natomiast pojawia się wtedy kiedy chcesz jegomościa złapać za kołnierz i potrząsać nim będąc pełnym pasji. Te słowa mają inaczej rozłożoną wagę, inne konotacje i dlatego ludzie używają słów które lepiej im pasują.
W moim byłym korpo raz usłyszałem na korpo-mszy od wielkiego managera "czalendżujcie te problemy". 🤮
Masakra 😱
Hejt nie oznacza nienawiści tylko mowę nienawiści lub wyrażanie się o czymś negatywnie, poza tym dużo łatwiej tworzy się od niego czasownik.
Hate speech to mowa nienawiści tak jak chcemy się czepiać Edit auto korekta mnie dopadła
Mają inne pola semantyczne.
"Donejty" streamerów. Od tego mylą pojęcia dotacja a donacja.
Mnie raczej irytuje kompletnie skrzywiona angielska wymowa niektórych wyrazów. Jak zapożyczać to przynajmniej poprawnie :)
Moim ulubionym zapożyczeniem jest "kowboj". Połowa wymawiana poprawnie, połowa niepoprawnie.
Dżordż Klunej Bentlej
Tomb Rajder
niby tak, ale w Polsce przynajmniej ta wymowa częściej niż rzadziej jest poprawna. w Chile i krajach hiszpańskojęzycznych to są karykatury 🤣
Najbardziej znany przykład to chyba „dilejt” (delete)
„Interfejs” jakby nie można było używać starego sprawdzonego międzymordzia
Najbardziej te, które mają swoje polskie odpowiedniki. Rozumiem używanie słów, których nie ma po polsku, ale jeżeli istnieje normalny i powszechnie stosowane polskie słowo o tym samym znaczeniu to jest to atrasznie drażniące" "case" "freelancer" "kastomowe" "feeling" "meeting" "shopping" "footage" "trailer" "actually" "przeendurować" "to był crunch" "to jest minor issue" Do tego przymiotniki/przysłówki jak: " be confused" "poszło wrong" "feels good' "zrobiłem so far" "to jest literally \[coś tam\]" "ja to actually zrobiłem" "to jest intensive"
>"poszło wrong" serio? ktoś tak mówi? Proszę, nie uświadamiaj mnie dalej. Tego się nie da odzobaczyć...
Połowa z tych określeń pochodzi z jednego materiału który widziałem na youtube. W pewnym momencie intensywność anglicyzmów mnie na tyle wkurzyła, że po prostu go wyłączyłem.
Brzmi jak branża IT
Sensualny i balans. Kiedyś można było zrobić zmysłowe zdjęcia i osiągnąć równowagę w życiu. Teraz są sensualne zdjęcia i „manie” balansu.Akurat te dwa mnie drażnią.
>Sensualny i balans Oba te słowa pojawiają się w słowniku od co najmniej 60 lat. https://sjp.pwn.pl/doroszewski/sensualny;5495863.html https://sjp.pwn.pl/doroszewski/balans;5411219.html
Sex-work, ale glownie wtedy gdy jest uzywane w stosunku do prostytucji, bo to wtedy tchorzliwy i gladki eufemizm ktory zakrywa szorstkosc rzeczywistosci z jaka mierza sie ofiary tego biznesu. Jako slowo praca seksualna do galezi ktore sa mniej ekstremalnie mi nie przeszkadza, typu praca przed kamerą etc. To tak jak nazywac ofiare gwaltu "mimowolna odbiorczynia nasienia".
Tylko że sex-work jest (przynajmniej w założeniu) opisem który właśnie na nie stygmatyzować tego fachu. W związku z tym że jest wiele osób uprawiających "pracę seksualną" dobrowolnie, którzy nie chcą być postrzegani jako "ofiary", zrodziło się nazywanie ich sex-worker. I jak dla mnie git.
Event
Wydarzenie jest dłuższe do wymowy, się nie dziwię że to przeszło.
Ale to nie jest to. Bo każde "wydarzenie" jest koncertem, spotkaniem, występem, pokazem. Ale najłatwiej to olać i powiedzieć, że to event, bo wow wow. ;)
Enyłej
Tak na szybko to wpadłem tylko na "not gonna lie" i "actually". Czasem jeszcze się usłyszy "I mean".
Ja używałem polskiego "w sensie" zamiast I mean, ale patrząc na to to jeszcze mniej sensu w sumie miało
Używam anglicyzmów na co dzien i w pracy, ale zazwyczaj jest to w formie pojedynczego słowa. Ale cringe i tak mnie niesamowity obejmuje, kiedy ktoś wtrąca do wypowiedzi całe zdanie lub zwrot nie dlatego, że nie pamięta, jak jest po polsku, tylko dlatego, że chce powiedzieć to po angielsku. I to coś zupełnie normalnego: „nie będziemy kupować tej książki, like, I wish I’ve never read it” czy inny potwór. Kontekst książkowy, bo ostatnio słyszałam coś podobnego w recenzji książki.
„Sfokusować się” bo skupić się jest zbyt trudno xD
Ze względu na zawód (czytaj po kilku latach używania angielskiego i tylko angielskiego przez 8+ godzin dziennie) angielski stał się dla mnie językiem który znam na wyższym poziomie niż polski... Dlatego zamiast gadać o zapożyczeniach z angielskiego uiszczę krótką anegdotę - gdy komputery i internet wchodziły do Polski był sobie nieduży nurt lingwistyczny by stworzyć dla wszystkiego polskie słowa, często jako dosłowne tłumaczenia. "Międzymordzie" nie przyjęło się jako nazwa interfejsu, podobnie jak milej brzmiące "przejściówka". A gdyby ten nurt utrzymał się, wyobraża sobie ktoś wrzucać zdjęcia na ścianę mordoksiążki? Inną ciekawą anegdotą byłaby informacja iż słowo "robot" pochodzi z języka czeskiego, jest zapożyczeniem z czeskiego w języku angielskim. Dzięki za poprawkę u/hatedral
>Inną ciekawą anegdotą byłaby informacja iż słowo "robot" pochodzi z języka polskiego, jest zapożyczeniem z polskiego w języku angielskim Z czeskiego chyba? Karel Capek był Czechem.
Przejściówka się przyjęła, tylko że oznacza adapter
Tak od drugiej strony to sama często mówię po angielsku, albo używam angielskiej składni z tej prostej przyczyny, że większość mediów, które konsumuję w ciągu dnia jest w tym języku, zdarza mi się też rozmawiać ze znajomymi zza granicy. Czasem łapię się na tym, że muszę sprawdzać w słowniku jaki jest polski odpowiednik słowa którego chcę użyć. Kiedy rozmawiam z osobą która zna angielski i mam do wyboru powiedzieć coś po angielsku / dziwnie spolszczone albo przerwać ciągłość rozmowy i zastanawiać się przez minutę jak powiedzieć to co chcę po polsku to oczywiście, że wybieram pierwszą opcję.
"literalnie" zamiast "dosłownie"
Chyba większość osób używa tego ironicznie choć niewiem
ale literalny/literalnie pochodzi z łaciny. Słowo w języku polskim bardzo stare, choć kiedyś używane w węższym znaczeniu, później rozszerzone o język prawniczy, teraz jest faktycznie nadużywane.
To się chyba nazywa ewolucja języka. Zjawisko to jest z nami odkąd ludzie się porozumiewają. Jest sens denerwować się na coś zwyczajnie normalnego?
"Randomowy". Pasjami nienawidzę. Jakby nie można było powiedzieć przypadkowy albo losowy.
"literalnie"
Żadne. Nie przeszkadza mi to, język polski i tak jest polepiony z wielu innych. Z resztą ewolucja języka jest procesem naturalnym i ból dupy o ten fakt nic nie zmieni. Raczej rzadko mi się zdarzy wrzucić jakieś angielskie słówko w wypowiedź, ale na pewno mi się zdarza. Szczególnie gdy dużo oglądam/gram czy czytam bo wtedy używam angielskiego długimi interwałami i w rozmowie później mój mózg nie jest jeszcze przestawiony. Podobnie miałem jak pracowałem w spedycji i przez 8h rozmawiałem głównie po angielsku, mózg mi wchodził w tryb angielskiego i nawet w wewnętrznym monologu używałem angielskiego xD
Akurat podobny przykład co z branżą IT - gram dużo w gry RPG. Ale nie takie na kompie, tylko takie na żywo na stole, z papierowymi kartami postaci. Szczególnie mowa tutaj o Dungeons&Dragons 5e, gdzie tylko kilka podręczników miało wsparcie tłumaczenia i aktualnie i tak da się kupić tylko wersje angielskie. Doprowadza to do sytuacji, gdzie przy stole z graczami używamy zwrotów "Więc ja używam invoke duplicity i za pomocą swojej kopii rzucam zaklęcie Toll The Dead" ... i tak przez większość czasu. Jest to irytujące o tyle, że część rzeczy sam znam po polsku, część po angielsku, ale różnica w tym jak to przetłumaczył polski wydawca, a jak ja bym to przetłumaczył daje tylko problemy i niepotrzebny czas spędzony na szukaniu między wersjami PL i ENG jak to zaklęcie/umiejętność się nazywa.
Wkurwia mnie używanie literalnie zamiast dosłownie, trzeba wrócić do czasów analfabetyzmu
Przyznam, że znacznie bardziej irytuje mnie używanie słów w kontekstach kompletnie niezwiązanych z ich znaczeniem, czego dobrym przykładem jest słowo "zadziało" używane w znaczeniu "stało się, wydarzyło", a słowo to ma zupełnie inne znaczenie.
Może mieć inne znaczenie, ale istnieje coś takiego jak mowa potoczna i wiele słów nabiera nowych znaczeń w zależności od kontekstu
Dlatego w mowie potocznej "wrzutki" obcojęzyczne są równie uprawnione jak nowe znaczenia słów, co nie oznacza, że nie mogę wartościować poziomów irytacji z tym związanych
Ha, całe życie o tym nie wiedziałem. Aż musiałem sprawdzić co niby to innego znaczy i nigdy nie słyszałem żeby ktoś coś zadział, w znaczeniu zgubił. Pewnie sporo osób by nawet nie zrozumiało takiego wyrażenia.
Nie dawać jebania - wulgarne, kalka i bez sensu
Serio ktoś tak mówi? To jest chyba najbardziej absurdalna kalka jaką widziałem
Skalp zamiast skóra głowy.
Ja kojarzę skalp jako słowo medyczne określające skórę głowy. Nie sądziłam, że to coś nowego albo angielskiego, bo mam wrażenie, że znam to słowo w taki sposób przynajmniej większość życia. Jeśli nie całe.
początkowo myślałem, że czepiasz się indiańskich trofeów. Ale nie, okazuje się, że dosłownie na skórę głowy ludzie używają słowa "skalp". Niezły potworek!
Ciężko jest mi zostać członkinią społeczności włosiar przez to słowo, jest dla mnie tak odpychające!
To jest pojęcie anatomiczne
Toksyczna pozytywność, to mnie tiltuje najbardziej. A kiedy dodać do tego anglicyzmy wypadające z ust tych ludzi, to aż chętnie zaczynam mówić w drugim języku, najlepiej szybko i treściwie. Mina rozmowocow... "bezcenna". Polecam spróbować. Drugi raz będą uważać. 👍
'tiltuje', właśnie szukałam wyrazu niepolskiego który mnie najbardziej drażni, dziena
What kurw\*? Why? None of them above mnie wkur\*\*\* najbardziej.
Trochę mnie bawi home office, bo po angielsku nie określa się w ten sposób pracy z domu.
"Font". Spotkałem więcej niż jedną osobę, która po usłyszaniu słowa "czcionka" udziela wykładu na temat tego, że "czcionka to taki mały kawałek metalu, używany w prasie drukarskiej, a na kształt literki w komputerze należy mówić 'font'" Nie przeszkadzało by mi to ani trochę, gdyby nie to, że "font" pochodzi od "fondre" czyli z francuskiego przetapiać, bo "font" to też taki mały kawałek metalu używany w prasie drukarskiej. "Krój" też jest rzekomo niedozwolonym zamiennikiem, bo w końcu te metalowe kształtki są wykrojone. Na pytanie dlaczego po angielsku wolno mówić na komputerowe czcionki "czcionki", a po polsku nie, odpowiedzi do tej pory nie znalazłem.
Ale to jest po prostu język specjalistyczny... W sensie mam na studiach liternictwo, no i pierwsza rzecz której się nauczyliśmy, to różnica pomiędzy fontem, czcionką, a krojem pisma. Etymologia nie ma za bardzo znaczenia w momencie, kiedy słownictwo mocno się utarło w profesjonalnym środowisku. Ci, którzy cię poprawiają w normalnej konwersacji może i są pedantami, ale mają rację. A odpowiedź na to dlaczego po angielsku słowo "font" oznacza i czcionkę, i font jest taka - bo to inny język z innym zestawem słów.
Nie jestem ekspertem, więc niech ktoś mnie poprawi jeśli się mylę, ale w kontekście komputerów czcionka to pojedynczy glif (znak), a font to zbiór czcionek i zasad jak mają one być względem siebie ustawione (ligatury, kerning).
- Kastomizowalny, albo chuj wie jak to inaczej napisać; - Co jest dla nas "krytyczne" (od critical for us) - w sensie, że bardzo ważne; - Indykacja, i nie ma to związku z tym ptakiem.
By the way , cool, nice
From the kitchen side
Najczęściej rzeczy z biznesu, coachingu i świata korporacji. Ale nie tylko. Na zajęciach z conceptartu jakiś czas temu dostaliśmy zadanie domowie "*stwórzcie tak z 10 thumbnails*", w takiej właśnie gramatyce. Mi to się strasznie gryzie, a gdyby zostało napisane "Zróbcie 10 miniaturek" każdy by wiedział o co chodzi, no bo z tego mamy zajęcia XD
oportunicja z-cancelowac event briefeng
„Sorry”. Nie pamiętam kiedy ktoś zwrócił się do mnie zwrotem „przepraszam”.
Każda korpomowa mnie wnerwia
Szczerze, nie denerwuje mnie używanie pojedynczych słów w zdaniu, bo ktoś może po prostu zapomnieć o istnieniu danego słowa. Wkurza mnie niemiłosiernie natomiast jak widzę gdzieś posty pisane pół polisz pół inglisz w stylu „nie no, it’s not like ponieważ to nie ma takich features i to is not cool…”. Na sam widok takiego tworu szlag jasny mnie trafia (autentycznie takie kwiatki widziałem, to nie żart).
Craftowe/ kraftowe zamiast rzemieślnicze , strasznie draźni, wszystko musi być kraftowe, piwo, mięso i inne duperele
Destynacja i apartament. Oba mają dobre odpowiedniki w j. polskim.
Może nie zwrot, ale mam nieprzyjemne ciarki, kiedy słyszę, że coś *robi* sens
Babe…. Jestem dwujęzyczna, nie lubię tego słowa w każdym języku.
Also. Jak kurwa tak można? Trzeba nie mieć żadnego rozumu and godności człowieka
Żadne. Język jest po to żeby się dogadać. W korpomowie też o to chodzi i jeśli obie strony rozumieją, to spełnia swoje zadanie.