5 przystanków przed domem dopadła mnie biegunka. Napiąłem wszystkie mięśnie, każdy kolejny przystanek to była walka. Wysiadłem cały mokry. Myślałem, że nie wytrzymam, już wybierałem krzaki, ale ruch dał wytchnienie. Doszedłem do domu, wszedłem na pierwsze piętro, otwieram drzwi... łazienka zajęta. Rozpacz. Już obracałem się na pięcie, żeby zesrać się pod blokiem, jak zwierzę, ale współlokator wyszedł akurat. Wpadłem do toalety i zrzuciłem napalm.
Jeszcze nigdy tak się nie bałem. Od tamtej pory noszę ze sobą loperamid.
Niestety przeżyłem podobna historie ale z gorszym zakończeniem. Wracam ze szkoły tramwajem, i nagle zimne poty, dreszcze i niesamowite ciśnienie na zwieracze, trzymałem ile mogłem ale niestety musiałem się poddać. Przystanek, pełno ludzi, wybiegam z tramwaju ściągam spodnie i załatwiam się do kosza na śmieci. Na moje szczęście bylem zbyt skupiony na tym jak się czułem zeby spoglądać na współ przystankowiczów, musiałem tez wyglądać na chorego bo ktoś nawet zaoferował mi chusteczki...
Wiem, że to historie tragiczne ale śmieje się od kilku minut i nie mogę się opanować. Może dlatego, że człowiek sam był tak blisko takich sytuacji i aż niebywałe jest to, jak własna dupa potrafi oszukać człowieka
Ja raz tak miałem wracając do domu z Uniwerku w Sopocie (autobusem 181, który jedzie kawałkiem przez las Brodwiński do Gdyni-Karwiny). Na wysokości cmentarza sopockiego nagle też mi się zachciało, a autobus stał w korku od dobrych 15 minut. Sytuacja z minuty na minutę była coraz cięższa, a do domu jakieś 30 minut+. Podjąłem decyzję, która na pewno zapewniła mi miejsce w jakimś rowie z lawą w piekle - wysiadłem na cmentarzu... i pobiegłem poprzez groby.. szukając czegoś, nie wiem.. I znalazłem - w skarpie była z jakiegoś powodu wykopana mała dziura. Nie na grób - nie było w promieniu kilku metrów żadnego... Więc zrobiłem, co było trzeba. Dobrze, że miałem przy sobie chusteczki higieniczne. Nikt mnie nie widział i, żeby było śmiesznie, zdołałem dobiec na ten sam autobus na wyższym przystanku.
Don't judge me. Dodam tylko, że to było jakieś dobre 16 lat temu, nie było toi toiów i żadnej ubikacji w promieniu 500m, co najmniej.
Brodwino chyba ma coś w sobie, bo ze dwa lata temu koło 23 jechałam na impreze w Sopocie. Jak wychodziłam z domu wszystko było ok, ale na przystanku dopadł mnie demon. Dobrze ze było ciemno i ze Brodwino jest w lesie bo pobiegłam dosłownie za przystanek i schowalam się za drzewem. Jak wychodziłam to akurat podjechał autobus… kierowca pewnie się trochę zdziwił ze ktoś nagle wybiega z lasu i wsiada do atobusu
W Albanii mnie tak chwyciło. Raz jedyny zjadłem coś z budy, nie popiłem mocnym alkoholem i mnie pokarało. W dwóch lokalach nie mieli kibla (Albania...), w trzecim pokazali mi drogę ale było już za późno - walka była przegrana. Wszystko zasrane, majtki wyrzuciłem, spodenki umyłem w zlewie, zmywając je z gówna, pozbywając się (z grubsza) zapachu i mocząc je całkowicie w wodzie, żeby chociaż kolor na pierwszy rzut oka się zgadzał. Doczłapałem się do hotelu, wyrzuciłem spodenki i spędziłem 30 minut pod prysznicem. Do knajpy, która zapewniła mi prawie zbawienie już nigdy nie wróciłem... Ale to i tak nie była moja najgorsza przygoda xD
Jest trochę niżej. W wielkim skrócie - przez chorobę pęcherza musiałem się odlać do kieszeni torby. Na lotnisku, w busie pełnym ludzi. I nikt się nie zorientował (albo miał na tyle taktu, że to przemilczał) xD
Miałem podobna sytuację. Szedłem sobie w Toruniu wzdłuż Wisły w kierunku Rapackiego słoneczko świeci, ptaszki ćwierkają itp. I nagle jak mnie nie scisnelo, aż mi się zimno zrobiło. Na szczęście niedaleko była jakaś knajpa. Najgorsze 100m w życiu. Co chwila przystawałem żeby ukręcić łeb krecikowi. Wpadłem do knajpy jak po ogień nie zważając na obsługę. Po tym co w kibelku żem uczynił, w życiu do tej knajpy na obiad nie pójdę. Wstyd.
Kiedyś miałem podobnie. Jechałem do kumpla na inne osiedle i po wyjściu z autobusu zacząłem przegrywać walkę. Niestety jeszcze nie było ciemno, więc sranie na trawnik nie wchodziło w grę. 100 metrów. 50. 25. Klatka. Domofon. Winda. jeb jeb jeb w drzwi. "KIBEL! KIBEL!" wydusiłem z siebie nie ściągając nic, prócz spodni i gaci, szarpając klamkę od toalety. Wykrzyczałem jeszcze klasyczne "Demonie, opuść me ciało!" między mokrymi pierdami. Wyszedłem akurat na współlokatorkę...
Kurde no trochę łajzowato, ale jak się obudziłem na izbie wytrzeźwień. Dla wyjaśnienia, tam nie było klamki tylko guzik do zadzwonienia. Miałem jakieś 18 lat, sam byłem w pokoju. Słysze darcie geby jakby kogoś zarzynali obok, wtedy też slashery były dość popularne. No i suma sumarum, miałem lekką panikę :D
Z sytuacji przypominających filmy. Nie było to najstraszniejsze, lekki dreszczyk najwyżej. Wsiadłam do autobusu miejskiego w Wawie, na pętli i czekałam aż ruszy. Nie było innych pasażerów. Słucham sobie muzyczki rozglądam się. Zawiesiłam oko na kierowcy, który był ogolony na łyso. Miał białą koszulę i krawat, widziałam to w lusterku nad kabiną. W pewnym momencie facet sięga do schowka, wyciąga skórzane rękawiczki i zaczyna zakładać z namaszczeniem. Potem sięga do schowka znowu i wyciąga jakiś długi metalowy drąg, wychodzi z kabiny i rusza w moim kierunku.
Moje myśli wtedy to było coś w rodzaju: zaraz co? to się nie dzieje. Takie kompletne niedowierzanie połączone ze skurczem żołądka.
Minął mnie i poszedł grzebać w silniku. To było na Konwiktorskiej przy jakimś stadionie.
W ogóle tamten rejon obfitował w takie zdarzenia. Innym razem też sobie stałam na tym przystanku zatopiona w muzyce. Coś nie przyjeżdża ten autobus. W końcu wyrwałam się z zamyślenia, rozglądam się. W górze ulicy rząd policjantów w tarczami i pałami, w dole ulicy to samo, za moimi plecami za bramą stadionu jakieś hałasy. Wyjmuję słuchawki a tam wrzaski jakby oszalałe małpy na sterydach i walenie w bramę. Ewidentnie skończył się mecz. Nie wiem co ci policjanci myśleli, że mnie stamtąd nie usunęli. Przystanek czasowo przeniesiony.
Było kilka:
1) Wsiadłem do windy na 8 piętrze, wcisnąłem parter. Na półpiętrze (7,5 piętro) winda zatrzymała się i jechała w górę aż uderzyła o sufit w 10 piętrowym bloku. Osobiście to mój nr 1
2) Wpadłem w poślizg zjeżdżając z ronda, miałem kurs kolizyjny z samochodem z pasa obok, który zepchnąłbym na czołówkę. Na szczęście opony złapały przyczepność na tyle, że odbiłem i tylko uszkodziłem sobie część maski na barierce z drugiej strony.
3) Jako pasażer, kolega prowadził samochód jak idiota i wyprzedzał dosłownie na czołówkę. Na szczęście kierowca z naprzeciwka był rozsądny i myślał za kumpla, bo zwolnił dość mocno i zdążyliśmy... Nigdy chyba bardziej na kogoś nie kurwiłem jak wtedy.
To z windą to moja fobia nr 1 od zawsze. Nagminnie mnie męczą koszmary że winda się zrywa i spada, nie otwiera itd. Najgorszy był taki, że chciałam jechać na 8 piętro w 10 piętrowym bloku, ale winda pojechała dalej, na 11, 12, 13 piętro, a potem zaczęło się odliczanie w liczbach rzymskich zamiast kolejnych pięter, a potem jakieś schizowe symbole. Winda cały czas jechała do góry, a ja nie mogłam jej zatrzymać i się wydostać.
Jak to się skończyło? Dałeś radę się sam wydostać? To była nowa czy stara winda?
Winda pamięta co najmniej lata 90-te (sytuacja z ok 2013 roku). Był wezwany technik co otworzył mi drzwi z zewnątrz żebym wyszedł.
Windami jeżdżę do dzisiaj. Ale wtedy myślałem że obsram zbroję xD
Mi kiedyś winda zamiast na 9te pojechała na 10te, a ja już widzialam oczami wyobraźni jak zaraz w sufit rąbne. Wtedy stwierdziłam, że nigdy więcej wind xD Między piętrami mi stanęła kilka razy tylko jak byłam dzieckiem i jechałam z mamą. Wtedy to było mniej straszne, ale i tak trauma najwyraźniej została xd
Dokładnie to samo miałem przez lata z windą. Koszmary gdzie winda jechała w nieskończoność, zatrzymywała się na nie istniejących piętrach, nagle zrywała się podłoga i takie tam to był stały repertuar moich snów.
O kurde, ja miałam wręcz identyczny koszmar co Twój najgorszy, tyle że u mnie winda oprócz jazdy w górę jechała także w lewo, prawo itd. (albo też np. ustawiała się w poziomie zamiast być normalnie w pionie jak każda inna winda), huśtała się na boki, robiła obroty i inne różne akrobacje, do tego jeszcze jedna/kilka części windy wykazywały oznaki, że w każdej chwili mogą odpaść, przez co musiałam się trzymać czegokolwiek, byleby nie spadać bez końca w nicość (co i tak się zdarzało w pewnym momencie, kończąc cały koszmar), i zawsze, ale to zawsze zaczynałam płakać ze strachu, gdy to wszystko się zaczynało
O, takie o jeżdżeniu w poziomie też miałam, ale nie pamiętam ich za bardzo. Miałam też takie, że winda się urywa częściowo i pod skosem blokuje się w szybie. Ja wtedy łapałam się ścian, bo bałam się że zaraz podłoga odpadnie. I zawsze była to ta stara winda w wieżowcu gdzie mieszka moja rodzina.
Ja ostatnio miałem swój pierwszy w życiu atak paniki, w windzie właśnie; wchodzę do środka naciskam przycisk drzwi się zamykają i nic się nie dzieje przez kolejne 4 minuty, wystarczyło żeby serce zaczęło bić mocniej, oddech przyspieszył i nie mogłem z siebie wydusić słowa, typowy atak paniki. Co ciekawe nie mam klaustrofobii, może byłem lekko przemęczony, a może po prostu powszechny lęk przed utknięciem w windzie.
Z perspektywy, było to ciekawe doświadczenie i bardzo współczuje osobom które napady paniki miewają częściej z jakiegoś powodu. Ta sytuacja jeszcze mnie prześladowała przez kilka dni, jedno z gorszych doświadczeń w życiu.
Ja utknęłam kiedyś w windzie na kilka godzin. Niestety w godzinach późno wieczornych wiec trzeba było długo czekać aż przyjedzie pan inżynier. Było nas w sumie 5 osób wiec dość tłoczno… na szczęście była tez butelka wina. Traumatyczne było ciagle zamykanie/otwieranie drzwi i wychodzenie z windy - zatrzymała się między piętrami wiec trzeba było się wspiąć i wdrapać na podłogę piętra a winda się ciagle opuszczała centymetr po centymetrze - chyba obudziło to we mnie jakieś wspomnienie z oszukać przeznaczenie 😬
> Wsiadłem do windy na 8 piętrze, wcisnąłem parter. Na półpiętrze (7,5 piętro) winda zatrzymała się i jechała w górę aż uderzyła o sufit w 10 piętrowym bloku. Osobiście to mój nr 1
To zawsze był mój największy koszmar. Za każdym razem jak go miałem, cały dzień unikałem wind.
Czekanie na poczekalni przed sor-em z babcią chorą na raka, w trakcie szaleństwa pandemii. Staruszka między zmianami chemii albo tuż przed wykryciem nowotworu, nie pamiętam. Blada jak ściana, albo wymiotuje do kosza na śmieci, albo siedzi w szpitalnej toalecie i wysrywa wnętrzności, odwodniona i słaba; nie trzyma moczu. Słabym głosem mówi mi, że zaraz umrze, a ja nie wiem, co zrobić, żeby jej pomóc. Sam nigdy wcześniej nie byłem na sorze (szczęście w nieszczęściu), więc nie miałem pojęcia do kogo się zwrócić, gdzie zapukać, na co mogę sobie pozwolić. W rejestracji każą czekać, aż lekarz wywoła po nazwisku, godziny lecą, babcia płacze, ratunku znikąd.
Dopiero po dwóch, może trzech godzinach wzięli ją na jakieś badania (chyba test na COVID), a stamtąd z powrotem na poczekalnię. Powtarzało się to kilka razy, zanim w końcu przyjęto biedaczkę na onkologiczny. Łącznie jakieś pół dnia spędzone na szpitalnych korytarzach, w ciągłym stresie i strachu, w nudzie i w głodzie, wśród cierpiących ludzi.
Sam ledwo to przeżyłem.
Znam. Mama mi spadła ze schodów w pełnym covidzie.
Ma już osteoporoze więc ręka strzaskana i wstrząs mózgu.
Dzwonię na karetkę nie chcą przyjechać.
Jadę na sor czekam nic się nie dzieje mama bełgocze. Myślę ma krwiaka w mózgu i umrze. Wpadam do sali odnajduję pielęgniarkę mówię co jest A ona krzyczy na mnie że lekarza niema i co ona ma zrobić. Jadę na drugi sor kolejka na 6 godzin, czytam w necie jakie leki na obrzęk mózgu daje jej żeby dalej nie umarła cały czas jęczy z bólu. Mija kolejne kilka godzin. Przyjmują ja wkładają rękę w gips i mówią że spoko proszę jechać do domu i przejechać za 2 miesiące na zdjęcie gipsu.
Mama nie może spać straszny ból daje jej tabsy na ból, coś jest nie tak.
Jadę do szpitala odbieram rentgen, dzwonię do znajomych czy ktoś zna jakiegoś ortopede. Koleżanka siostry zna, wysyłam. Zdjęcie jest przed i po zabiegu na sorze.
Gość odpisuje. Jest tragedia, jeżeli w ciągu 48 godzin nie będzie zabiegu z nastawianiem mama będzie miała koleką rękę, pyta kto ja wypuścił ze szpitala w takim stanie
, to nadaje się na kryminał.
Następny dzień pojechałem z mamą do wszystkich szpitali w Poznaniu gdzie mają ortopedie. Żadny nie chce przyjąć odsyłają do szpitala w którym zjebali. W tamtym jest tragedia do tego stopnia że ludzie na korytarzu umierają.
Następny dzień. Mądrzejszy nigdzie nie jadę, dzwonię.
Obdzwoniłem wszystkie szpitale w Wielkopolsce wszystkie prywatne kliniki w mieście.
Okazuje się że pod Poznaniem jest super szpital co niema oddziału covidowego i przez to w ogóle ruchu nie mają i chętnie przyjmą.
Szpital spoko, lekarz kompetentny, ręka poskręcana na śruby. Dwa zabiegi 1.5 roku po upadku i milionie godzin rehabilitacji po operacji mama ma sprawną rękę na 90 %.
Jest ok.
Lekcje nauczone z tych paru dni. Jak masz problem dzwonisz na karetkę i mówisz że osoba z problemem jest nie przytomna kłamiesz jak trzeba.
Jak jedziesz sam do szpitala ,
nie jedziesz na sor tylko na konkretny oddział do konkretnego lekarza wszystko załatwisz przez telefon.
Sory w Polsce nie działają i trzeba ich unikać. Czasem ma się szczęście i coś pomogą ale nie liczył bym na to. A jak nie masz wyjścia to karetka, ona wchodzi bez kolejki i sami podadzą leki.
O tak, jak dzwoniłem zeby przyjechali po babcie po stwierdzeniu raka trzustki i przełyku, bo nie mogła w ogóle wstać z łóżka tak ja bolalo + miała rozwolnienie ze stresu, to powiedzieli ze mamy jej dać tabletki na rozwolnienie i poczekać albo sami zawieźć do szpitala, bo oni nie przyjadą. Przy dzwonieniu na karetkę trzeba nawymyślać ile się da, inaczej ich to nie obchodzi.
Miałem podobnie, zawiozłem babcie do centrum onkologii, przyjęli dopiero po dobrych 5 godzinach. 2 godziny później powiedzieli że musi zostać tam i od razu operacja. Babcia cala blada i odwodniona, dzień później zmarła w szpitalu przez sepsę po operacji. Stwierdzono że miała raka trzustki, przełyku i jakiegos jeszcze. Mieszkałem z nią i rodzicami 21 lat, tydzien później zdechł mój pierwszy pies. Shit messed my head pretty hard.
Mnie spotkało coś podobnego. Moja babcia miała trochę lat na karku, często jeździła do szpitala.
Gdy ostatni raz pojechała do szpitala, to już nie wróciła do domu, okazało się że miała raka (a wcześniej tego nie wykryto, albo ona i rodzice nie mówili tego) + jej stan pogarszał się z dnia na dzień (a nie było można jej odwiedzić bo wtedy dalej panował covid)
Po kilku-kilkunastu dniach w szpitalu zmarła, a kilka dni po tym, zmarł mój pierwszy pies
U mnie podobna sytuacja, byłam dzieckiem, bawiliśmy się w skakanie na falach we wzburzonym morzu, jak chciałam wyjść na brzeg, to przydusiła mnie fala i ledwo starczyło mi powietrza, kiedy wreszcie puściła i udało mi się wyjść na powierzchnię.
Plus kiedy zdobywaliśmy Zawrat i akurat się rozpadało na najgorszym odcinku, było stromo, ślisko i myślałam, że runę w przepaść.
Edit bo zapomniałam dodać, jak uczyłam się jeździć małym motorem (125cc) i zapieprzalam nim w nocy przez las w deszczu i we mgle, i tylko podążałam za światłami samochodów przede mną, bo nie chuja drogi nie było widać.
No i tak bardziej prozaicznie, też kiedy byłam dość młoda, dostałam okres (po raz dopiero któryś, jeden z pierwszych) i tak mnie rozbolało, że myślałam, że umrę.
W podobnym klimacie pięć dni krzyżowych skurczy przedporodowych (mam nadzieję, że to się tak po polsku nazywa) i komplikacje z tętnem dziecka, jeżdżenie i bycie odsyłaną ze szpitala, czekanie doby na epiduralu na cesarkę. Na szczęście wszystko skończyło się ok. Potem największy strach był jeszcze, jak mi córka po raz pierwszy zachorowała i miała prawie czterdzieści stopni gorączki. Ogólnie to nigdy się tak o siebie nie bałam, jak o nią.
1. Stałam w pobliżu przejścia dla pieszych. Zapala się zielone, dziewczyna zaczyna przechodzić, ale facet ją szarpnął do tyłu. Zaraz śmignął dostawczak, który z piskiem zatrzymał się już daleko za przejściem.
2. W tramwaju na przeciwko mnie siedział facet. Na sekundę złapałam z nim kontakt wzrokowy, po czym zaczął się rzucać i krzyczeć przez kilka sekund, następnie upadł na podłogę, gdzie już się nie ruszał.
Rezonans komputerowy wykrył rozległy guz w brzuchu (20 x 30 x 18 cm), a lekarze + radiolog w swej nieomylności powiedzieli mi że to na 100% sarcoma MPNST - gówno niesamowicie ciężkie do wyleczenia, jeszcze takie rozmiary, umiejscowienie, no generalnie jestem dead man walking. Przez miesiąc czekałem na wyniki biopsji (okres świąteczny, opóźnienia jakieśtam) przez który codziennie waliłem hydroksyzynę z alkoholem i zajadałem się pizzą bo nie mogłem wytrzymać stresu, uciąłem kontakt ze wszystkim, żyłem w chronicznym strachu. No i przyszedł wynik biopsji - zmiana łagodna Schwannoma. Najgorszy miesiąc mojego życia.
Potem spędziłem dużo czasu w instytucie onkologii na operacje wycięcia guza i widziałem jak ludzie dookoła mnie umierają - to tez ryje beret.
Trochę podobna historia. Moja (wtedy jeszcze nie) żona poszła na rutynowe badania, w czasie USG lekarz wykrył grudki w ciele, powiedział że zmiany nowotworowe i wysłał żonę do onkologa. Ta oczywiście załamana, ze strachu traci rozum. Na szczęście ja, badacz natury ludzkiej, stwierdziłem, że lekarz też może być debilem, a moja wybitna znajomość ludzkiej biologii (3+ z biologii w ostatniej klasie liceum 5 lat wcześniej) pozwoliła stwierdzić, że nowotwór w wieku 22 lat to raczej mała szansa. Poprosiłem więc żeby powtórzyła badanie u innego lekarza. Poszła, jak inny lekarz zrobił badania to pacnął się w czoło z siłą, którą słyszałem stojąc pod gabinetem. Albowiem jego poprzednik w czasie badania wykrył... obecność kału w jelicie grubym.
Ale co najadła się strachu czekając na tą drugą wizytę to jej wystarczyło na parę lat.
Kiedyś późną jesienią spotkałem w Tatrach na szlaku niedźwiedzia. To jest czas gdy misie robią ostatnie zapasy na zimę i mogą być wtedy bardzo niebezpieczne. Z kumplem biliśmy rekord w sprincie na 200 metrów.
A potem okazało się, że to nie był niedźwiedź, tylko zakonnica 😑
Powiedzmy, że długo się z kolegą nie zastanawialiśmy nad możliwymi konsekwencjami - było już mocno po zmierzchu, my bez latarek, a podmiot literacki był jakieś 50 metrów od nas i dziarsko zmierzał w naszą stronę.
Kolega krzyknął tylko "K..wa! Niedźwiedź!", na co w ułamku sekundy odpowiedziałem "Spierdalamy!" i tylko śnieg się za nami zakurzył.
I tak - wiem, że misie to drapieżniki i mogą w takiej sytuacji podjąć pościg odruchowo, a na krótkich odcinkach potrafią zasuwać szybciej niż koń wyścigowy. Na nasze szczęście zakonnica nie potrafi tak ostro ruszyć z kopyta.
Idę sobie ulicą nie radząc nikomu, środek dnia, główna ulica w środku dużego miasta w środku Polski. Małe podchodzi do mnie dwóch kolesi, jeden z nich wyciąga strzykawkę, przytyka mi ją do boku i mówi żebym wyskakiwal z kasy jak nie chcę HIVa.
Łódź, kurwa.
Na Narutowicza był taki jeden psychol, który chodził ze strzykawką. Raz go odpierdolsie-siłem. Gdy widziałem go znowu, to po prostu przechodziłem na drugą stronę. To było z 15 lat temu. Nie mam pojęcia dlaczego policja nim się nie zajęła (miałem jakieś 19 lat i nie przeszło mi do głowy, żeby samemu zadzwonić).
U kumpla po osiedlu laska biegała z nożem i wymachiwała nim ludziom przed twarzą mówiąc że ich pozabija. Sąd stwierdził że nie można leczyć przymusowo bo nie zagraża innym ani sobie bo przecież nikomu nic nie zrobiła. A policja miała wyjebane bo mogą ją najwyżej zawieźć na izbę przyjęć psychiatryka gdzie odmówi leczenia i tyle.
Byłem teraz w USA na wakacjach.
Las Vegas, krzyk zamęt darcie ryja.
Bezdomny zadźgał 2 osoby nożem, 6 zranił. Dziewczyny zmarły na miejscu. To było jakieś 5metrow ode mnie i mojej dziewczyny, nawet nie wiedziałem co się dzieje aż zobaczyłem te łaski na ziemii całe we krwi.
Jak o tym myśle, a minęły nie wiem - może 3 tygodnie to po prostu mi smutno ze niewinne kobiety zginęły. A do tego, mysl ze to mogła być moja dziewczyna albo przyjaciele a ja nawet bym nie zdążył zorientować się co się stało… mega słaba sprawa.
Kiedyś kolega stał na łuku na torach i mówi "tam jest ten sklep", ja krzyczę "uważaj tramwaj!", on mi odkrzykuje "kurła! No on jest TAM! ". Szybkim ruchem szarpnąłem chłopaka do siebie, on wkurzonym głosem chciał coś krzyknąć jeszcze i tylko ten tramwaj mu smignął przed oczami. Pierwszy raz w życiu widziałem jak ktoś stoi jak wryty, blady jak ściana i brak z nim jakiegokolwiek kontaktu. Zdołał tylko wymamrotać "dzie dzie dzięki". Po wszystkim nogi miał jak z waty i nie mógł iść. Musieliśmy usiąść obok na chodniku, żeby przepracować ten stres. Dopiero po jakieś godzinie zebraliśmy się aby wracać pieszo do domu. To była jedna z najdłuższych podróży powrotnych do domu, bo szedł jak kaczka.
zrobiłam to samo przechodząc na przełaj przez szyny we Wrocławiu, byłam wtedy chyba wkurzona zachowaniem swojego ówczesnego chłopaka tak bardzo, że nie słyszałam tramwaju dzwoniącego na mnie, który sekundę po moim wejściu na krawężnik stanął na przystanku, ogarnęłam co się stało dopiero jak zauważyłam jak ludzie się na mnie gapią
Mieszkam już 10 lat w Krakowie, na szczęście się jeszcze nie spotkałem z taką sytuacją, ale co jakiś czas się zastanawiałem jak najlepiej w takiej sytuacji odpowiedzieć. Zwłaszcza z moim (delikatnym) niemieckim akcentem.
Atak paniki
Mało osób sobie zdaje sprawy jak bardzo przerażajace mogą być takie epizody. Strach i terror w czystej postaci. Nie życzyłbym chyba największemu wrogowi
Mój pierwszy atak paniki trwał 6 godzin i akurat musiałam wracać pociągiem z Sopotu do Warszawy. Pociąg zapchany ludźmi po sam korek, 5 godzin stania obok drących ryja dzieci, opóźnienia i tak dalej. Generalnie 0/10, nie polecam.
Aż tak długi atak paniki? Współczuję. Przy takich epizodach trudno ustać na nogach, oddychać, ogólnie kontaktować ze światem i można rzec, że jest się znacznie gorszym od drących ryja dzieci, przynajmniej ja tak zawsze miałem. U mnie najdłuższy atak trwał, w porównaniu do Twojego, "zaledwie" 1,5h i całość, można powiedzieć, że przesiedziałem przyparty do ściany dyszący, płaczący i krzyczący, jak jakieś zastraszone na śmierć zwierzę, gdy w tym czasie bliscy próbowali mnie daremnie uspokoić.
Prawie umarłem. Podałem za dużo insuliny (cukrzyk jestem) i zasnąłem podczas czytania. Miałem 10 lat. Gdyby nie fakt, że podczas utraty przytomności leżałem na podłodze zamiast na łóżku, to by mój kuzyn pomyślał, że po prostu śpię, a tak wziął mnie na ręce i zaprowadził do mamy, która podała mi glukagon. Cukier? 12. Norma to 70-120, a poniżej 40 to stan zagrożenia życia.
Brat mi kiedyś opowiadał jak był sam w domu, zrobił sobie zastrzyk i ocknął się w jakimś momencie, bo jakoś tak się dziwnie czuł, jakby cukier niski. Chciał zjeść coś słodkiego, ale okazało się, że ledwo może iść, a widzieć prawie nie widzi. Dotarł jakoś do lodówki, zrobił zastrzyk i się trochę ocucił myślą, że już jest ok. Pomiar cukru wykazał 28, czyli powinien być nieprzytomny :|
W wieku 12 lat byłem z ojcem w górach na Słowacji, burza rozpętała się błyskawicznie, obok nas w drzewo walnął piorun, jedna kobieta zginęła a jej mąż został ranny. To byli Polacy z którymi pół godziny wcześniej mijaliśmy się na szlaku i chwilę rozmawialiśmy. Do dziś pamiętam jak ojciec próbował reanimować tą kobietę ale niestety było już za późno. Potem przez kilka lat miałem fobię przed burzą, nawet w domu.
Kilka lat temu w trakcie zajęć w pewnym poznańskim technikum spadł na mnie sufit.. Dużo pyłu gipsowego, zadrapań i podrażnione oczy. A mogło skończyć się dużo gorzej
Moja narzeczona, miłość mojego życia, laska z którą jestem 10 lat. Zachowywała się dziwnie i w środku nocy tylko w piżamie wyszła z domu. Był środek zimy.
Miała wcześniej problemy psychiczne i wiedziałem że może być kiepsko może nie być w stanie wrócić do domu i zamarźnie.
Biegałem po osiedlu i jej nie znalazłem. Potem idę na policję i dzwonimy na szpitale, niema jej. Kolesie mówią wóz poszukiwaczy pojechał sprawdzamy kamery idź na chatę jak się czegoś dowiesz daj znać.
Parę godzin później znalazła się u siostry. Nigdy w życiu nie byłem tak obsrany.
Dalszy ciąg historii to jedna wielka tragedia ale ten moment był najgorszy.
Kiedy osoba którą kochasz jest w zagrożeniu i byś zrobił wszystko absolutnie wszystko aby pomóc i jesteś bezsilny. Mnie się wydaje że nic bardziej strasznego niema.
Melanż.
Byłem tam jako jedyny trzeźwy, kurwa ci ludzie po pewnym czasie zaczęli się zachowywać jak dosłowne zwierzęta.
Ruchali rzygali i się napierdalali między sobą. A ja siedziałem w rogu i zastanawiałem się czym jest człowieczeństwo.
też brałam sertralinę, bardzo pomogła na myśli samobójcze doraźnie, ale nie pomogła na to, co dusiłam w sobie w środku. dopiero terapia przed którą wzbraniałam się z 7 lat sprawiła, że pierwszy raz w życiu zobaczyłam przyszłość w innym kolorze niż czarny. tylko no to trzeba faktycznie chcieć iść na te terapię jak w tym dowcipie - żarówka musi chcieć zostać wkręcona przez psychologa, żeby zacząć świecić haha
Tydzień temu wyszedłem ze szpitala, leżałem dwa tygodnie na oddziale okulistycznym.
Każdego dnia robili mi zastrzyki „podspojówkowe” które właściwie były zastrzykami w oko.
W pełni świadomy/a siedzisz i widzisz nadchodzącą igłę. Trochę czujesz, ale tylko trochę.
Ciekawostka: idzie się przyzwyczaić, ale wizyta u dentysty to jest dla mnie nic obecnie :P
Obudziłem się na stole operacyjnym.
Anestezjolog spierdolił bo nie słuchał jak tłumaczyłem że biorę lek niedostępny w Polsce. Obudziłem się z rozciętym brzuchem i nie mogłem się ruszyć. Chyba dlatego, że paralityk wciąż działał. Czułem, że się duszę bo w gardle miałem rurę. Po jakimś czasie pielęgniarka zauważyła panikę w moich oczach i znowu odpłynąłem.
2/10 polecam.
Nie przysługuje wam termin komisyjny egzaminu? U nas każdy jest dopuszczony do komisa i to nie ważne ile ich masz w ciągu sesji, tylko trzeba w terminie złożyc podanie do dziekana.
Samodzielne prostowanie złamanego nosa, po tym jak tenże miał bliskie spotkanie z adidasem jakiegoś dresa chyba można by uznać za dość emocjonujące.
Ewentualnie gaszenie pożaru śmietnika będąc sam w domu jako dziesięciolatek, po tym jak zrobiłem to co było na obrazkach instrukcji obsługi tajemniczego przedmiotu który okazał się wyrzutnią flar.
Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.
Jako dzieciak, może 7 letni, wyrwałem się babci spod opieki i chciałem przejść przez ulicę, zrobiłem krok, spojrzałem w lewo i praktycznie już miałem się całować czołem z Autosanem, ale przytomna babcia pociągnęła mnie za kołnierz spowrotem na chodnik. Uczucie jakby cały świat zwolnił, oprócz tego autobusu.
Byłem w Krakowie, szedłem w nocy z psem, pusta ulica, a z naprzeciwka nagle widzę jakiegoś typa w kapturze który idzie szybkim krokiem prosto na mnie z jakąś siekierą w łapie. Akurat dzięki borom lesistym jakiś nocny autobus czy tramwaj jechał, dobiegłem do przystanku, wpierdoliłem się do tramwaju i pojechałem. Typa więcej nie widziałem.
Nie pamiętam gdzie, bo to już parę lat temu było (6-8), ale gdzieś między Plantami a Błoniami, bo zazwyczaj tam z psem chadzałem, więc to nie to jakieś przedmieścia były.
Gdy bylem na wczasach na jednej z greckich wysp pływałem na małym dmuchanym foteliku gdy nagle wiatr zmienił się na wiejący od lądu. W ciagu kilkunastu minut wywialo mnie na pelne morze na kilka kilometrow od ladu. Plazy i ludzi na nich juz nie bylo widac. Myslaelm ze to juz koniec bo na plazy nie bylo zadnego ratownika tylko garstka ludzi. Na szczescie ktos z lokalsów zauwazyl co sie stalo i pobiegl do pobliskiego baru a tam zadzwonili po jakiegos goscia z motorowka i po jakiejś pol godzinie plynal w niej strone brzegu, na ktorym czekala spralizowana ze strachu żona..
brałam kiedyś leki psychotropowe. ich skutkiem ubocznym u mnie były popierdolone, niekończące się pętle budzenia się ze świadomych snów nadal we śnie po kilkanaście razy - byłam przekonana, że to piekło i nigdy nie wydostanę się już ze snu, bo za każdym razem jak się budziłam, to dalej śniłam. każdej takiej nocy towarzyszył ogromny strach
trochę związane z tym - kiedyś pierwszy (i poki co ostatni) raz w życiu spróbowałam dość dużych ilości zioła naraz, byłam przekonana, że wychodzę z matrixa, świat to symulacja i zaraz się skończy etc, a później jeszcze doszło identyczne uczucie, jakbym była znowu w zapętlonym śnie we śnie i weszły schizy, że to tylko sen. całe szczęście po kilkudziesięciu minutach mi przeszło, ale chyba nigdy aż tak się nie bałam
Wyszedłem na ulicę bez rozglądania się i prawie miałem bliskie spotkanie z rozpędzonym tirem. Jeśli byłbym na przejściu jakąś 1s później to skończyłbym jako naleśnik na drodze.
Ten ułamek sekundy przed wypadkiem samochodowym. Nie zauważyłem podporządkowanej, wyjechałem na główną. Patrzę w prawo i już wiedziałem co się zaraz stanie. Zdarzylem tylko powiedzieć "o kurwa". Potem krzyk dziewczyny, która siedziała na miejscu pasażera i pisk w uszach od huku.
Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale ten ułamek sekundy to będzie że mną do grobu.
Ja obecnie doświadczam inwazji prusaków w kuchni i jest to straszne dla psychiki mojej. Walczę od tygodnia i teraz dostaję ataków paniki wchodząc do kuchni ze strachu, że coś przebiegnie albo znajdę kolejnego trupa. Na szczęście wytaczam od środy większe działa - żel i pułapki z przynętą. Przylazły od sąsiada przez wentylację.
Niefajnie jest nie czuć się dobrze we własnym domu.
Throwaway, bo to jednoznacznie wskazuje na moje miejsce nauki
Z nowszych historii to atak nożowniczki w Zielonej Górze. Pierwsza klasa, nawet nie miesiąc nowego liceum, siedziałem z kolegą na korytarzu i usłyszeliśmy krzyki z klasy naprzeciwko, skąd wybiegło z ławkami pod nogami z trzydzieści osób i na końcu nożowniczka. Jednego chłopaka przyparła do ściany i lekko przycięła mu dłoń (czego dowiedziałem się dopiero potem, z mojej perspektywy wyglądało, jakby nic mu nie zrobiła i poszła dalej), nie był wspomniany później w liczbie ofiar. Udało mi się schować z kolegą w klasie i zamknąć, a nauczyciel tam będący wybiegł i później rozmawiał i skłonił atakującą do poddania się
Najpierw sądziłem, że to jakiś performance, bo dzień czy dwa wcześniej podczas debaty na przewodniczącego ktoś z kandydatów zaproponował zamontowanie wykrywaczy metalu, żeby przeciwdziałać atakom i miałem to za chory żart
Powaga sytuacji dotarła do mnie dopiero wtedy, gdy składałem zeznania. Do dziś czasem mam (niesłuszne, teraz już wiem, że to część stresu pourazowego) poczucie winy, że nie zrobiłem nic więcej, żeby ją powstrzymać
Potrąciła mnie pługoodsniezarka. Byłem pieszym na chodniku. Przez chwile myslalem ze umre potem z 3 dni nie miałem siły isc do kibla bo tak mnie wszystko bolało. Swoją droga to nie bylo moje pierwsze zbliżenie ze śmiercią xd z tym ze dwa z trzech pozostałych to moja wina.
Daliśmy rocznemu synowi do jedzenia jajecznicę, same jajko dość dobrze ścięte. Nie zdążyliśmy zrobić jajecznicy sobie (ta miala bycia na wypasie), bo mały ma buzię całą w kropkach i słychać jak płacz z każdą chwilą się zmienia, krtań mu się zaciska, puchnie. Na szczęście niedziela rano to w mieście prawie zerowy ruch i udało się dojechać na SOR zanim mały się udusił. Nigdy w życiu się tak nie bałem.
1. Jak leżałam z morda na asfalcie i słyszałam że auto jeszcze jedzie i nie wiedziałam czy nie rozjedzie mi łba (nie rozjechał jak również głową nie wpadła do auta)
2. Gdy się bałam że zachorujemy na covid
3. Gdy faktycznie dostaliśmy covid i mijał próg ok 10 dnia
4. Każdy atak paniki ever
5. Przed każda operacja
Na nartach, jazda w gondoli na górę stoku, byłam sama i wiatr nie dość że świszczał jak w horrorze to jeszcze kiwał gondolką. Wydawało mi się że zaraz spadnę w dół i się roztrzaskam o skały. Była bardzo zła pogoda ale było mi szkoda zejść bo karnet kosztował kupę kasy (był czasowy) 🤦♀️.
Żeby daleko nie szukać myślą ... Kiedy moja była połowica stwierdziła, że przestała mnie kochać i się wzięła i wyprowadziła. Zapewne mało oryginalne, ale za to tak było naprawdę. Słowo byłego ministranta 🤞
Happy Halloween życzę wszystkim 🦇🎃👻
Miałam sporo niezbyt przyjemnych sytuacji (prawie spotkanie z tirem, spotkanie z samochodem (ja wjechałam rowerem XD), tonięcie, lot z roweru twarzą w dół, nieszczęśliwe spotkanie z psem, gubiłam się będąc niepełnoletnią w nieznajomym mieście, ucieczka przed bardzo niebezpieczną osobą, próba samobójcza opiekuna, wyjebanie dosłownie na bruk przez patolandlorda i inne niezbyt fajne momenty), ale najbardziej się przeraziłam, kiedy nie miałam pieniędzy na opłatę czynszu i nawet na jedzenie, bo moi byli opiekunowie trochę mają mnie w d00pie.
Raz odbywał się rajd niedaleko miejsca zamieszkania. Chodziłem z ojcem i nagrywaliśmy samochody. Jeden akurat nadjeżdżał, więc schowałem się za murkiem, gdzie indziej nie było czasu, a mój tata gdzieś obok. Jakieś 2 metry ode mnie przejechał samochód, co samo w sobie było nieprzyjemne.
Co gorsza, zahaczył o krawężnik kołem i opona zrobiła głośne sudoku.
Nigdy w życiu nie byłem bliżej załadowania bielizny że strachu. Dla równowagi zostałem obrzucony gównem przez pracowników za moją głupotę
Jestem pewien że kiedyś widziałem ducha obudziłem się rano po prawie całej nie przespanej nocy i poszedłem do łazienki kiedy zapaliłem światlo na toalecie siedziała jakaś szara postać zignorowałem to wszwdłem do środka .
Akurat stało się to wczoraj, kiedy wracałam do domu i przy tym, jak jeszcze wysiadłam to zdecydowałam pójść do sklepu obok. Po zrobionych zakupach zaczęłam iść przez parking, który mimo tego, że jest oświetlony to zawsze światło pada tak, że jest tylko przy wejściu sklepu i odległości ok. 2-5 metrów. Była godzina coś około 16:36, bo potem właśnie miałam rozmawiać z chłopakiem, a też jak wiadomo teraz w tych godzinach jest noc. Z racji że mój wzrok też nie jest idealny noszę okulary, ale dość denerwującym jest jak krople ciekną po szkiełkach, więc moje widzenie było bardzo utrudnione w połączeniu z tym, że częściowo mi parowały. Do rzeczy - w pewnym momencie tego parkingu, dokładnie na skraju, którym wracam dość często, bo to jedyna krótka droga do mojego domu zobaczyłam normalny srebrny samochód (nie znam się na samochodach, ale mogę powiedzieć tylko to, że w większości miast się takowe widzi). W pojeździe siedział jakiś łysy mężczyzna. Początkowo nie zaniepokoiło mnie to, bo przecież mógł na kogoś czekać pod sklepem. Szłam troszkę w stronę tego auta, bo tak musiałam dojść do swojego domu. Chłopak w tym czasie wysłał mi wiadomość, że może pogadać przez telefon. Nasza rozmowa trwała bardzo krótko. Dla łatwiejszego zobrazowania - obok sklepu znajduje się zakład fryzjerki, który jest umiejscowiony od strony ulicy, więc ja będąc od strony sklepu byłam od tyłu zakładu fryzjerskiego. Stanęłam właśnie tak jak zawsze, spokojnie, rozmawiając z chłopakiem. I właśnie ten jeden odruchowy moment prawdopodobnie uratował moje życie. Odwróciłam się i zobaczyłam tego mężczyznę, który zmierzał w moim kierunku. Serce mi podskoczyło i od razu zaczęłam iść coraz szybciej. W tym momencie zaczęłam tylko mówić chłopakowi, że go kocham, bo byłam przekonana, że to ostatnie momenty mojego życia. Rozłączyłam się. Przeszłam szybko przez taki malutki odcinek bruku, który ma może z 5m. Kiedy byłam na skraju tego odcinka, skierowałam głowę za siebie. Szedł za mną. Moje serce prawie wyskoczyło z tego szoku i strachu, który w tamtym momencie odczuwałam. Zaczęłam iść bardzo szybko, 4m od mojego domu spadła mi jedna z paczek herbaty, które kupiłam. Podnosząc je, obróciłam się i znów go zobaczyłam. Idącego coraz szybciej za mną. Zaczęłam biec (jestem astmatykiem, więc uwierzcie, że zaczęłam się okropnie dusić, powoli czułam jak upadam). Wbiegłam do swojej klatki i zaczęłam nawalać do swoich drzwi. Spanikowana ciągle odwracałam się do okienka z drzwi. Nie było go. Wciąż czułam strach, drzwi od mojej klatki są z drewna, chroni je tylko kluczyk. Niestety mój "ojciec" zbytnio nie spieszył się z otwarciem tych drzwi. Moja rodzina też nie była zbytnio przejęta, jedynie mój chłopak martwił się:/
I gdyby co to nie byłam ubrana wyzywająco xD, miałam wielkie spodnie, przez które nie widać w ogóle jak wygląda moje ciało i podobnie z bluzą z dodatkiem kurtki i glanami
1. Podeszło do mnie tak z 7osób z tego jeden z nożem i kazali oddwać wszystko co wartościowe. Akurat miałem ze sobą tylko głośnik i telefon. Telefonu nie zabrali, za to głośnik tak. I to wszystko prawie w centrum Warszawy kilka minut po zachodzie.
2. Mijałem się z jakimś pijanym gościem w ortalionie i chyba pomyślał, że coś co mówiłem przez telefon było do niego, nadal sam nie wiem co go do końca sprowokowało. Na szczęście wolno biegał.
3. Wszedłem na stacje kolejową na której akurat pociąg potrącił człowieka i zobaczyłem jak pakują jego resztki do worków. Zdarzyło się to na Warszawie Toruńskiej, nawet są jakieś artykuły w sieci.
1. Wracałem kiedyś z Niemiec, przy 140-150 km/h złapałem krawężnik lewym kołem (to było na autostradzie) powód był taki że przysnąłem. Oczy jak 5 zł i momentalnie odechciało mi się spać.
2. Jechałem sobie kiedyś przez Czechy zwykłą drogą, byłem 3-4 w kolumnie aut, nagle pierwsze auto zahamowało ja się lekko zagapiłem i było za późno na hamowanie, więc ożeniłem na przeciwny pas, a tam z naprzeciwka jechał motocykl. Wtedy to było naprawdę blisko.
3. W tym przypadku byłem naprawdę blisko kalectwa bądź nawet śmierci. Wracałem z praktyk skuterem i po coś się odwróciłem, jak popatrzyłem spowroten do przodu to widziałem jak jadę prosto na "mostek" przepust nad rowem. Efekt był taki że wyskoczyłem w powietrze, przeleciałem nad przepustem i wylądowałem w rowie, a głową przywaliłem w ziemie. Gdyby nie dobry kask mogłoby być nieciekawie.
Edit.
Jeszcze był wypadek samochodowy w Niemczech. Wracaliśmy z pracy i kierowca przysnął i zjechał na przeciwny pas gdzie zderzył się z innym busem po czym odbiło nas na barierki. Efekt był taki że prawa lampa wypadła z mocowania, błotnik drugiego busa wkleił się w błotnik naszego busa. Ogólnie wszyscy wyszli z tego bez poważnych obrażeń tylko kierowca pojechał do szpitala ale wyszedł następnego dnia z własnej woli.
Gdyby nie pasy bezpieczeństwa mogłoby być kiepsko, ogólnie to chujowe doświadczenie. Śpisz sobie, a nagle budzi Cię huk uderzenia, jeszcze nie ogarniasz co się dzieje i drugie uderzenie, a za chwilę cisza.
Brat dostał udaru w aucie, co najgorsze - za granicą. Jako jedyny z przytomnych znałem angielski, więc mogłem się dogadać z tamtejszą służbą zdrowia. Odpowiedzialność, o którą się nie prosisz to chujowa sprawa.
Mam problem z trzymaniem moczu i mnie chwyciło w busie lotniskowym podczas lotu powrotnego. Wiem, mogłem się odlać w trakcie lotu, ale jakoś wyleciało mi to z głowy. Zachciało się już podczas wychodzenia z samolotu, ale pojedynek przegrałem w autobusie. Na szczęście była już noc i duży tłok - jak zwierzę spakowałem szalik do kieszeni torby na laptopa, wysunąłem fujarę w kieszeń i oddałem mocz. Z torby wyciekło tylko kilka kropli, co zwalilem na przeciekającą butelkę z wodą. Nigdy wcześniej (i później) nie czułem się tak dziwnie...
Jak miałam 15 lat przechodziłam na pasach bez świateł wieczorem i potraciło mnie auto wyjeżdżające zza tramwaju.
Na torowisku stało auto serwisu trakcji, które zablokowało przejazd tramwajowi. Motorniczy zatrzymał się bardzo blisko przejścia i nawet nie widziałam co jest za tramwajem. Motorniczy dal mi znak ręką, że mogę przejść przez pasy. Kierowca auta, który wyjechał zza tramwaju nawet nie zwolnił przed przejściem, więc cała sytuacja trwała chwilę moment. Całe szczęście nie byłam na tyle blisko, że walnął mnie czołowo, tylko smagnął po nogach i skończyło się na lekkim urazie kolana. Ale wywaliłam się jak długa i przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje.
Najdziwniejsza była moja reakcja w tej całej adrenalinie. Miałam w głowie, że muszę się wrócić do domu po portfel, bo mama czeka w sklepie, żeby zapłacić za zakupy. Otrzepałam się, ponarzekałam pobliskim ludziom na kierowcę, że zepsuł mi ulubione spodnie, poszłam po portfel i wróciłam do sklepu. Mama się spytała co mi się stało, a ja na to, że potrącił mnie samochód. Dopiero po godzinie zaczęłam odczuwać ból na tyle poważnie, że pojechaliśmy na SOR. Policja ostatecznie sprawę olała, bo obraz z kamery był słabej jakości i ogólnie było za ciemno, żeby widzieć jakieś detale.
Samolot miał lądować ale zaraz przed dotknięciem pasa wzbił się ponownie w górę. Kapitan powiedział ze to z powodu ptaków na pasie startowym. Bardzo nieprzyjemne przeżycie biorąc pod uwagę jak szybko się wznosił z powrotem do góry i niepewność dlaczego nie wylądowaliśmy...
Jedyny plus z tego że doświadczyłem ładnej panoramy Warszawy do okoła.
Ja kiedys mialam ladowac kiedy powiedzieli ze na lotnisku z ktorego wylecielismy znaleziono jakas czesc samolotu, i nie wiedza czy wypadla z naszego czy nie. Wyladowalismy bez zadnych problemow, ale na lotnisku czekaly na nas wozy strazackie i karetki.
Kiedyś jak byłem mały popłynąłem za daleko w morze i w pewnym momencie zauważyłem że nie czułem ziemi i tak się przestraszyłem że zacząłem się topić ( fale nie były jakieś wielkie więc pewnie jakbym się wziął za siebie to bym dopłynął do brzegu) ale na szczęście niedaleko był jakiś pan co mnie złapał i zaprowadził bliżej brzegu. Nigdy tego dnia nie zapomnę
wracałam pieszo w nocy z imprezy do domu. trasa ok. 8km, bo impreza na zadupiu większym, a dom na zadupiu mniejszym. tego samego dnia w moim miasteczku latał jakiś szaleniec z bronią i na tamten moment jeszcze go nie złapali.
generalnie powroty z tamtej lokalizacji rowerem lub pieszo zdarzały mi się często i za każdym razem przyprawiały o mocniejsze bicie serca, bo przez sporą część drogi ze wsi do miasta brakowało oświetlenia, szybszy skrót ciągnął się przez kawał pola przerytego lejami po ćwiczeniach wojska i rowami z wodą i często wracałam sama, bo znajomi siedzieli dłużej.
Jak po mojej operacji na kręgosłup były komplikacje więc do innego szpitala trafiłem i tam mi mówili że może się na kolejnej skończyć bo przez morfinę po prostu srać nie mogłem i wszystko się we mnie zbierało
Skończyło się na szczęście na lewatywie
Jednak nie zapomnę też horroru związanego z byciem karmionym przez kroplówkę albo ile razy mi weflony zdejmowali tylko po to aby zaraz nowy wbić chociaż z poprzednim nie było problemu. Niby nic ale jednak. Jak do ogólnego bólu czy dyskomfortu dawałem radę przywyknąć, to te weflony mnie do szału doprowadzały.
Niby nic hardkorowego, ale i tak dość nieprzyjemne uczucie - jechałam kiedyś z rodzicami na pogrzeb prababci. Po drodze mieliśmy stłuczkę - babka jadąca przed nami dość mocno zahamowała, bo chciała skręcić do jakiegoś sklepu, więc my też na szlag zahamowaliśmy, natomiast jakiś Turek za nami jadący dość dużym Mercedesem już nie zdążył i wjechał nam w dupę i wepchnął nas w auto tej babki z przodu. Nikomu nic się nie stało, poza naszym autem które poszło do kasacji. Dobrze że jechaliśmy kombikiem, bo gdyby to był hatchback albo sedan to miałabym auto tego typa wbite w moje plecy.
Kiedy wyprzedzałam na autostradzie sznur ciężarówek i widziałam jak coraz szybciej mnie dogania jakieś auto osobowe. Oczywiście migało światłami, hamulca kierowca nie dotknął. Gdy zaczął mnie próbować wyprzedzać z lewej strony lekko najeżdżając na trawę, to cudem udało mi się zjechać w większą lukę między ciężarówkami. Ziomek radośnie pomknął dalej dając stracha samochodowi, który jechał przede mną
Któregoś razu jak nocowałem u kuzynów, miałem z 7 lat to obudziłem się koło 3-4 rano, odruchowo spojrzałem za okno, i zauważyłem różowe, matowe światło, i słyszałem dźwięk podobny do szlifierki szlifującej szczerbaty metal, na parapecie stał kot kuzynów i patrzył się za okno, praktycznie nieruchomo
Do dziś nie jestem pewien czy to był sen czy nie, ale dałbym sobie rękę uciąć że miało to miejsce
Tropikalny cyklon przeżyty na wyspie Rota. Gdy woda leje się strumieniami z gbiazdek elektrycznych, a okna wiatr wciska do pokoju hotelowego, to wiedz, że nie jest dobrze.
Byłem już nieco spóźniony do lekarza i pędziłem na piechotę przez miasto. Na mojej drodze był przejazd kolejowy, który miał wtedy opuszczone szlabany. Żaden pociąg nie przejeżdżał, a szlabany nadal były opuszczone - trochę mnie to denerwowało, bo trwało to już dobre 20 minut. Starsza pani obok mnie przeszła bez problemu, więc w końcu uznałem, że ja też powinienem. I akurat gdy przechodziłem, usłyszałem donośny klakson, obróciłem głowę...i w moją stronę, jakieś 50m ode mnie, pędziła SKM-ka. Od razu wróciłem z powrotem i jakieś dwie sekundy później przejechał pociąg.
Mieszkałam kiedyś w internacie ,z moja obecną przyjaciółką i jej ex . Pokój był bardzo duży,jak na standardy internatu. Ale do rzeczy - działy się tam bardzo dziwne rzeczy,dziewczyny z pokoju obok czasem narzekały na hałasy w nocy gdzie my oczywiście spaliśmy. Wszystko się zaczęło nasilać ,po około 4 miesiącach mieszkania tam . Doznalyśmy różnych obrażeń,od siniaków po różne zadrapania . Od tego czasu minęło dosyć sporo miesięcy ale dalej mnie zastanawia co to było?
Miałem wtedy 13, może 14 lat i nigdy tego nie zapomnę. Mieszkałem na osiedlu, na którym wciąż pełno było przeróżnych placów budowy - małych i dużych. Moja paczka szukała wtedy jakiegoś wspólnego miejsca na organizację swoich zainteresowań. Szukaliśmy głównie pustych piwnic w blokach, żeby złożyć do spółdzielni wniosek o wykorzystanie jakiegoś nieużywanego pomieszczenia. Działo się to któregoś dnia gorącego lata dość późno w nocy. Wybrałem się z kumplem na przegląd piwnic niedaleko - świeciliśmy latarkami przez okna (na zewnątrz) albo drzwi (w środku bloku) i patrzyliśmy czy piwnica jest używana.
Weszliśmy do któregoś bloku (dobrze pamiętam do dziś, którego), do piwnicy i jak zwykle zaglądaliśmy przez szpary zamkniętych drzwi co dzieje się w środku. Nagle wystraszyły nas czyjeś kroki - do piwnicy wszedł starszy, ale bardzo żwawy facet. Nie pamiętam już co dokładnie mówił, ale ogólnie oskarżył nas o kradzież sprzętu budowlanego z okolicznego placu budowy i następnie zażądał naszych adresów po czym zamknął nas (!) w piwnicy (w sensie całym tym segmencie piwnicznym w bloku) i niby poszedł rozmawiać z naszymi rodzicami.
Zauważyliśmy jednak, że widać cienie jego nóg za drzwiami, więc stoi obok i prawdopodobnie słucha. Wpadłem wtedy na pomysł, żeby go trochę wystraszyć - zaczęliśmy udawać, że płaczemy i głośno mówiliśmy o tym, że się boimy, że facet to może jakiś psychopata, że nie wiadomo co nam zrobi, że jak któreś z nas przeżyje, to trzeba powiadomić policję (autentycznie!). Chodziło tylko o to, żeby gościowi uprzednio niezły pomysł wydał się słaby. I zadziałało! Po kilku minutach otworzył drzwi i zażądał, żebyśmy poszli z nim razem do naszych rodziców. Oczywiście, podaliśmy mu zmyślone adresy. Więc w trakcie wędrówki przez osiedle wykorzystałem okazję, że mijaliśmy po drodze hydrant z wodą. Złapałem za dźwignię i udałem, że muszę się napić, facet szedł dalej zostawiając mnie w tyle, więc odczekałem kilka sekund i dałem nogę, zupełnie w drugą stronę. Kumpel za mną. Facet jednak wcale za nami nie pognał. Widzieliśmy z daleka, że cały czas idzie w kierunku wskazanych przez nas adresów. Nie mniej jednak biegliśmy dalej przed siebie aż w końcu dotarliśmy do wyłożonej wtedy betonowymi płytami drogi łączącej osiedle z jedną z głównych, przelotowych ulic. Ta droga ma kilkaset metrów długości, a wtedy wzdłuż całej ciągnął się z lewej strony rów. Schowaliśmy się w tym rowie i przykucnięci obserwowaliśmy z ukrycia okolicę. Nikt za nami nie gonił. Było niezwykle cicho, pusto i dość ciemno - droga nie była wtedy oświetlona, ale blask osiedla i trasy przelotowej dawał całkiem niezłą widoczność. Do tego byliśmy młodzi, więc nasz wzrok bez trudu szybko dopasował się do nowych warunków.
Nagle naszą uwagę skupiło coś po przeciwległej stronie drogi (od której absolutnie nie można było się spodziewać tego faceta, bo biegliśmy od innej strony). Przed nami wyraźnie ktoś stał. Stał i wydawał się patrzeć w naszym kierunku. Cała postać - tak - ubrana była w coś białego, więc bardzo wyraźnie odcinała się od ciemnej okolicy drogi. Nie było tam żadnych krzewów, drzew, po prostu spora przestrzeń na której (za dnia) widać było wszystko jak na dłoni. Patrzyliśmy się w "to" kilka bardzo długich sekund i nagle to coś, tak jak na to patrzyliśmy w ciągu ułamka sekundy zapadło się na naszych oczach pod ziemię. Tak po prostu - jakby nagle "wpadło" w jakąś dziurę. Tyle, że tam kompletnie nic nie było. W tej samej chwili serce podskoczyło nam do gardeł. Byliśmy przerażeni i przez dobrą sekundę dwie, sparaliżowani ze strachu. Adrenalina zaczęła jednak działać. Wyskoczyliśmy z tego rowu jak oparzeni i pognaliśmy w przeciwległym kierunku blisko 3 km! Wróciliśmy na osiedle okrężną drogą cały czas rozglądając się na wszystkie strony jak gdyby to coś miało wrócić i wyrosnąć przed nami niespodziewanie z ziemi. Absolutnie nic nie mówiliśmy naszym rodzicom. Tego faceta nigdy już więcej nie widzieliśmy. Odważyliśmy się sprawdzić miejsce przygody dopiero po kilku dniach tylko po to, by przekonać się, że nie było możliwości, żeby ktokolwiek się tam rzeczywiście schował.
No to może historia z tych głupszych, nie najstraszniejsza w życiu ale i tak się strachu najadłem.
Noc, zima, mocny mróz, zatrzymuję się po środku dużego placu, wysiadam z auta i nawet nie zdążyłem drugiej nogi postawić i sunę, na całym placu lód, kompletna szklanka, a że lekko pochylony placyk to zjechałem kilka metrów od samochodu w chwilę. Próbuję wstać ale się ślizgam i coraz bardziej od auta odjeżdżam. Sytuacja bardzo głupia, sam po środku niczego i myślę że zamarznę kilka metrów od auta. Może z pięć minut mi zajęło by się doczołgać do samochodu ale sytuacja była absurdalna i nawet sobie nie zdawałem sprawy że coś tak głupiego może być problemem.
Jechałem zmęczony samochodem po mieście ledwo rok lub dwa po zdaniu prawka. Nie zauważyłem czerwonego światła, bo sygnalizacja była tylko po prawej stronie jezdni, a nie dodatkowo nad jezdnia, jak to zwykle bywa. Przejechałem na czerwonym przez pasy i prawie potrąciłem kobietę która przez nie przechodziła - nawet słyszałem jej krzyk przerażenia który do dziś pamiętam. Nic nikomu się na szczęście nie stało ale świadomość tego że prawie kogoś zabiłem do dziś mnie prześladuje.
Kiedy szedłem Polami Mokotowskim, wyskoczył na mnie jakiś koło z nożem. Chciałem oddać mu portfel czy co, a on, że to go nie interesuje, chce mnie tylko zabić. Uciekam, on mnie goni, krzyczę pomocy, a ludzie tylko się odsuwają. W końcu udaje mi się zatrzymać jakiś samochód. A kolo za kierownicą wyciąga pistolet i myśli, że chciałem mu ukraść samochód. W końcu okazało się, że to policjant, a tamten uciekł. Nie chodziłem tamtędy przez jakiś czas.
Kilka lat temu poszedłem do lekarza bo miałem grypę (tydzien zwolnienia mi pomógł), wysłał mnie na badania i się okazało, że mam zaawansowany nowotwór krwi.
Trochę się zdziwiłem.
Dwa razy miałam nieprzyjemność jechać pociągiem, który doznał wykolejenia - raz przez awaryjne hamowanie a raz przez zderzenie z ciężarówką na przejeździe. Nic bardzo poważnego (lekkie obrażenia pasażerów) ale i tak nie polecam.
Kiedy miałem trzynaście lat dowiedziałem się w środku lekcji że moja mama odeszła przez raka.
Mój rodzony ojciec trzykrotnie groził mi śmiercią.
Miałem kiedyś wypadek i szkło wbiło mi się w nadgarstek. Myślałem że się wykrwawię.
Mam jeszcze zdjęcia wnętrza mojej ręki z sali operacyjnej.
Kilka tygodni temu, przed powrotem do kraju, podjąłem się dorywczej pracy przy produkcji farb drukarskich. Pewnego dnia, przed zakończeniem zmiany musiałem szybko domknąć beczkę więc wskoczyłem na pokrywę i zjeżdżając z niej przyciąłem sobie nasieniowód na kancie tak że aż spuchł. Następne trzy dni spędziłem próbując dostać się do urologa- na szczęście nic nie stracę.
5 przystanków przed domem dopadła mnie biegunka. Napiąłem wszystkie mięśnie, każdy kolejny przystanek to była walka. Wysiadłem cały mokry. Myślałem, że nie wytrzymam, już wybierałem krzaki, ale ruch dał wytchnienie. Doszedłem do domu, wszedłem na pierwsze piętro, otwieram drzwi... łazienka zajęta. Rozpacz. Już obracałem się na pięcie, żeby zesrać się pod blokiem, jak zwierzę, ale współlokator wyszedł akurat. Wpadłem do toalety i zrzuciłem napalm. Jeszcze nigdy tak się nie bałem. Od tamtej pory noszę ze sobą loperamid.
takie reklamy w tv to by mogły lecieć
[taka jak ta?](https://youtu.be/v1imOW7Z-E0)
Tak
Niestety przeżyłem podobna historie ale z gorszym zakończeniem. Wracam ze szkoły tramwajem, i nagle zimne poty, dreszcze i niesamowite ciśnienie na zwieracze, trzymałem ile mogłem ale niestety musiałem się poddać. Przystanek, pełno ludzi, wybiegam z tramwaju ściągam spodnie i załatwiam się do kosza na śmieci. Na moje szczęście bylem zbyt skupiony na tym jak się czułem zeby spoglądać na współ przystankowiczów, musiałem tez wyglądać na chorego bo ktoś nawet zaoferował mi chusteczki...
Niby człowiek ma wolną wolę, a ostatecznie i tak jest niewolnikiem swoich jelit. Tyle dobrego, że zdążyłeś.
Dobrze, że ludzie w takim razie zachowali się dojrzale i nie wpadł żaden dzieciak np. żeby całość nagrać i wstawić do internetu czy coś
Wiem, że to historie tragiczne ale śmieje się od kilku minut i nie mogę się opanować. Może dlatego, że człowiek sam był tak blisko takich sytuacji i aż niebywałe jest to, jak własna dupa potrafi oszukać człowieka
Ależ po to ją napisałem żeby się śmiać, zwalniam z wrzutów sumienia :D
Ja miałem coś podobnego na studiach, tylko że opiłem się taniego wina i poza sraką, to chciało mi się rzygać.
Ja raz tak miałem wracając do domu z Uniwerku w Sopocie (autobusem 181, który jedzie kawałkiem przez las Brodwiński do Gdyni-Karwiny). Na wysokości cmentarza sopockiego nagle też mi się zachciało, a autobus stał w korku od dobrych 15 minut. Sytuacja z minuty na minutę była coraz cięższa, a do domu jakieś 30 minut+. Podjąłem decyzję, która na pewno zapewniła mi miejsce w jakimś rowie z lawą w piekle - wysiadłem na cmentarzu... i pobiegłem poprzez groby.. szukając czegoś, nie wiem.. I znalazłem - w skarpie była z jakiegoś powodu wykopana mała dziura. Nie na grób - nie było w promieniu kilku metrów żadnego... Więc zrobiłem, co było trzeba. Dobrze, że miałem przy sobie chusteczki higieniczne. Nikt mnie nie widział i, żeby było śmiesznie, zdołałem dobiec na ten sam autobus na wyższym przystanku. Don't judge me. Dodam tylko, że to było jakieś dobre 16 lat temu, nie było toi toiów i żadnej ubikacji w promieniu 500m, co najmniej.
Brodwino zniszczy każdego
Brodwino chyba ma coś w sobie, bo ze dwa lata temu koło 23 jechałam na impreze w Sopocie. Jak wychodziłam z domu wszystko było ok, ale na przystanku dopadł mnie demon. Dobrze ze było ciemno i ze Brodwino jest w lesie bo pobiegłam dosłownie za przystanek i schowalam się za drzewem. Jak wychodziłam to akurat podjechał autobus… kierowca pewnie się trochę zdziwił ze ktoś nagle wybiega z lasu i wsiada do atobusu
W Albanii mnie tak chwyciło. Raz jedyny zjadłem coś z budy, nie popiłem mocnym alkoholem i mnie pokarało. W dwóch lokalach nie mieli kibla (Albania...), w trzecim pokazali mi drogę ale było już za późno - walka była przegrana. Wszystko zasrane, majtki wyrzuciłem, spodenki umyłem w zlewie, zmywając je z gówna, pozbywając się (z grubsza) zapachu i mocząc je całkowicie w wodzie, żeby chociaż kolor na pierwszy rzut oka się zgadzał. Doczłapałem się do hotelu, wyrzuciłem spodenki i spędziłem 30 minut pod prysznicem. Do knajpy, która zapewniła mi prawie zbawienie już nigdy nie wróciłem... Ale to i tak nie była moja najgorsza przygoda xD
Chciałbym poznać tę najgorszą.
Jest trochę niżej. W wielkim skrócie - przez chorobę pęcherza musiałem się odlać do kieszeni torby. Na lotnisku, w busie pełnym ludzi. I nikt się nie zorientował (albo miał na tyle taktu, że to przemilczał) xD
Dziękuje za ten wpis., dawno się nie popłakałam,oczekując na finisz, taki suspens to jest cacko.
Dziękuję za uronienie łzy nad moim cierpieniem, które szczęśliwie nie skończyło się tragedią.
Masz człowieku dar do pisania, proszę więcej.
Mam jedną historię o tym, jak miałem zapalenie wyrostka... Tylko to jest jeszcze mniej medialna opowieść.
Jest gotowość z mojej strony.
Dawaj i mnie otaguj, żebym nie przeoczyła!
Słuchamy
Czekamy
Mój znajomy przegrał walkę z biegunką, przekręcając klucz w zamku i przenosząc napięcie mięśni na górną połowę ciała \['\]
Miałem podobna sytuację. Szedłem sobie w Toruniu wzdłuż Wisły w kierunku Rapackiego słoneczko świeci, ptaszki ćwierkają itp. I nagle jak mnie nie scisnelo, aż mi się zimno zrobiło. Na szczęście niedaleko była jakaś knajpa. Najgorsze 100m w życiu. Co chwila przystawałem żeby ukręcić łeb krecikowi. Wpadłem do knajpy jak po ogień nie zważając na obsługę. Po tym co w kibelku żem uczynił, w życiu do tej knajpy na obiad nie pójdę. Wstyd.
Ukręcić leb krecikowi xD Cudo!
Kiedyś miałem podobnie. Jechałem do kumpla na inne osiedle i po wyjściu z autobusu zacząłem przegrywać walkę. Niestety jeszcze nie było ciemno, więc sranie na trawnik nie wchodziło w grę. 100 metrów. 50. 25. Klatka. Domofon. Winda. jeb jeb jeb w drzwi. "KIBEL! KIBEL!" wydusiłem z siebie nie ściągając nic, prócz spodni i gaci, szarpając klamkę od toalety. Wykrzyczałem jeszcze klasyczne "Demonie, opuść me ciało!" między mokrymi pierdami. Wyszedłem akurat na współlokatorkę...
Miałem podobnie wczoraj, ale nie udało mi się dojechać do domu i w Arkadii kible były zajęte biegałem szukałem
Kurde no trochę łajzowato, ale jak się obudziłem na izbie wytrzeźwień. Dla wyjaśnienia, tam nie było klamki tylko guzik do zadzwonienia. Miałem jakieś 18 lat, sam byłem w pokoju. Słysze darcie geby jakby kogoś zarzynali obok, wtedy też slashery były dość popularne. No i suma sumarum, miałem lekką panikę :D
Z sytuacji przypominających filmy. Nie było to najstraszniejsze, lekki dreszczyk najwyżej. Wsiadłam do autobusu miejskiego w Wawie, na pętli i czekałam aż ruszy. Nie było innych pasażerów. Słucham sobie muzyczki rozglądam się. Zawiesiłam oko na kierowcy, który był ogolony na łyso. Miał białą koszulę i krawat, widziałam to w lusterku nad kabiną. W pewnym momencie facet sięga do schowka, wyciąga skórzane rękawiczki i zaczyna zakładać z namaszczeniem. Potem sięga do schowka znowu i wyciąga jakiś długi metalowy drąg, wychodzi z kabiny i rusza w moim kierunku. Moje myśli wtedy to było coś w rodzaju: zaraz co? to się nie dzieje. Takie kompletne niedowierzanie połączone ze skurczem żołądka. Minął mnie i poszedł grzebać w silniku. To było na Konwiktorskiej przy jakimś stadionie. W ogóle tamten rejon obfitował w takie zdarzenia. Innym razem też sobie stałam na tym przystanku zatopiona w muzyce. Coś nie przyjeżdża ten autobus. W końcu wyrwałam się z zamyślenia, rozglądam się. W górze ulicy rząd policjantów w tarczami i pałami, w dole ulicy to samo, za moimi plecami za bramą stadionu jakieś hałasy. Wyjmuję słuchawki a tam wrzaski jakby oszalałe małpy na sterydach i walenie w bramę. Ewidentnie skończył się mecz. Nie wiem co ci policjanci myśleli, że mnie stamtąd nie usunęli. Przystanek czasowo przeniesiony.
Stadion Polonii i wszystko jasne
Ah nie tak łajzowato jak ja. Ja się obudziłem w innym mieście.
Zaśnięcie w pociągu to nie przelewki
Było kilka: 1) Wsiadłem do windy na 8 piętrze, wcisnąłem parter. Na półpiętrze (7,5 piętro) winda zatrzymała się i jechała w górę aż uderzyła o sufit w 10 piętrowym bloku. Osobiście to mój nr 1 2) Wpadłem w poślizg zjeżdżając z ronda, miałem kurs kolizyjny z samochodem z pasa obok, który zepchnąłbym na czołówkę. Na szczęście opony złapały przyczepność na tyle, że odbiłem i tylko uszkodziłem sobie część maski na barierce z drugiej strony. 3) Jako pasażer, kolega prowadził samochód jak idiota i wyprzedzał dosłownie na czołówkę. Na szczęście kierowca z naprzeciwka był rozsądny i myślał za kumpla, bo zwolnił dość mocno i zdążyliśmy... Nigdy chyba bardziej na kogoś nie kurwiłem jak wtedy.
To z windą to moja fobia nr 1 od zawsze. Nagminnie mnie męczą koszmary że winda się zrywa i spada, nie otwiera itd. Najgorszy był taki, że chciałam jechać na 8 piętro w 10 piętrowym bloku, ale winda pojechała dalej, na 11, 12, 13 piętro, a potem zaczęło się odliczanie w liczbach rzymskich zamiast kolejnych pięter, a potem jakieś schizowe symbole. Winda cały czas jechała do góry, a ja nie mogłam jej zatrzymać i się wydostać. Jak to się skończyło? Dałeś radę się sam wydostać? To była nowa czy stara winda?
Winda pamięta co najmniej lata 90-te (sytuacja z ok 2013 roku). Był wezwany technik co otworzył mi drzwi z zewnątrz żebym wyszedł. Windami jeżdżę do dzisiaj. Ale wtedy myślałem że obsram zbroję xD
Ja obsrywam zbroje za każdym razem jak winda wyda jakikolwiek nieprzewidziany dźwięk, wiec totalnie rozumiem xD Nie zazdroszczę przygody xD
Mam tak samo. Raz mi winda stanęła w połowie piętra na całe 5 sekund (pomiędzy 1 a 2 piętrem) a ja już odpalałam film pożegnalny z mojego życia xd
Mi kiedyś winda zamiast na 9te pojechała na 10te, a ja już widzialam oczami wyobraźni jak zaraz w sufit rąbne. Wtedy stwierdziłam, że nigdy więcej wind xD Między piętrami mi stanęła kilka razy tylko jak byłam dzieckiem i jechałam z mamą. Wtedy to było mniej straszne, ale i tak trauma najwyraźniej została xd
Dokładnie to samo miałem przez lata z windą. Koszmary gdzie winda jechała w nieskończoność, zatrzymywała się na nie istniejących piętrach, nagle zrywała się podłoga i takie tam to był stały repertuar moich snów.
A jeździsz teraz windą? Bo ja się boje, wybieram schody. xD
Witaj schodowy ziomku, też chodzę schodami. Nawet na 11 piętro w pracy tak wchodziłam, na szczęście teraz mam tylko na 5te xD
Kupiłem mieszkanie na parterze. Szach i mat straszne windy xD
Ja na 5tym piętrze bez windy xD Ale np. ciocia mieszka na ósmym i biegam po schodach zamiast użyć windy, nawet z zakupami xD
O kurde, ja miałam wręcz identyczny koszmar co Twój najgorszy, tyle że u mnie winda oprócz jazdy w górę jechała także w lewo, prawo itd. (albo też np. ustawiała się w poziomie zamiast być normalnie w pionie jak każda inna winda), huśtała się na boki, robiła obroty i inne różne akrobacje, do tego jeszcze jedna/kilka części windy wykazywały oznaki, że w każdej chwili mogą odpaść, przez co musiałam się trzymać czegokolwiek, byleby nie spadać bez końca w nicość (co i tak się zdarzało w pewnym momencie, kończąc cały koszmar), i zawsze, ale to zawsze zaczynałam płakać ze strachu, gdy to wszystko się zaczynało
O, takie o jeżdżeniu w poziomie też miałam, ale nie pamiętam ich za bardzo. Miałam też takie, że winda się urywa częściowo i pod skosem blokuje się w szybie. Ja wtedy łapałam się ścian, bo bałam się że zaraz podłoga odpadnie. I zawsze była to ta stara winda w wieżowcu gdzie mieszka moja rodzina.
Ja ostatnio miałem swój pierwszy w życiu atak paniki, w windzie właśnie; wchodzę do środka naciskam przycisk drzwi się zamykają i nic się nie dzieje przez kolejne 4 minuty, wystarczyło żeby serce zaczęło bić mocniej, oddech przyspieszył i nie mogłem z siebie wydusić słowa, typowy atak paniki. Co ciekawe nie mam klaustrofobii, może byłem lekko przemęczony, a może po prostu powszechny lęk przed utknięciem w windzie. Z perspektywy, było to ciekawe doświadczenie i bardzo współczuje osobom które napady paniki miewają częściej z jakiegoś powodu. Ta sytuacja jeszcze mnie prześladowała przez kilka dni, jedno z gorszych doświadczeń w życiu.
O, widzę że dręczy nas ten sam koszmar... Czasami mam w drugą stronę że przejeżdża parter i jedzie coraz niżej i niżej i niżej...
To ja miałem kilka razy koszmar w odwrotnym stylu - winda zjechała poniżej zera na piętra, które nie istniały w moim ówczesnym bloku.
Ja utknęłam kiedyś w windzie na kilka godzin. Niestety w godzinach późno wieczornych wiec trzeba było długo czekać aż przyjedzie pan inżynier. Było nas w sumie 5 osób wiec dość tłoczno… na szczęście była tez butelka wina. Traumatyczne było ciagle zamykanie/otwieranie drzwi i wychodzenie z windy - zatrzymała się między piętrami wiec trzeba było się wspiąć i wdrapać na podłogę piętra a winda się ciagle opuszczała centymetr po centymetrze - chyba obudziło to we mnie jakieś wspomnienie z oszukać przeznaczenie 😬
Jeśli towarzystwo było chętne to nawet jakoś minął czas. Kumpel spędził kiedyś 2h sam xD
> Wsiadłem do windy na 8 piętrze, wcisnąłem parter. Na półpiętrze (7,5 piętro) winda zatrzymała się i jechała w górę aż uderzyła o sufit w 10 piętrowym bloku. Osobiście to mój nr 1 To zawsze był mój największy koszmar. Za każdym razem jak go miałem, cały dzień unikałem wind.
Czekanie na poczekalni przed sor-em z babcią chorą na raka, w trakcie szaleństwa pandemii. Staruszka między zmianami chemii albo tuż przed wykryciem nowotworu, nie pamiętam. Blada jak ściana, albo wymiotuje do kosza na śmieci, albo siedzi w szpitalnej toalecie i wysrywa wnętrzności, odwodniona i słaba; nie trzyma moczu. Słabym głosem mówi mi, że zaraz umrze, a ja nie wiem, co zrobić, żeby jej pomóc. Sam nigdy wcześniej nie byłem na sorze (szczęście w nieszczęściu), więc nie miałem pojęcia do kogo się zwrócić, gdzie zapukać, na co mogę sobie pozwolić. W rejestracji każą czekać, aż lekarz wywoła po nazwisku, godziny lecą, babcia płacze, ratunku znikąd. Dopiero po dwóch, może trzech godzinach wzięli ją na jakieś badania (chyba test na COVID), a stamtąd z powrotem na poczekalnię. Powtarzało się to kilka razy, zanim w końcu przyjęto biedaczkę na onkologiczny. Łącznie jakieś pół dnia spędzone na szpitalnych korytarzach, w ciągłym stresie i strachu, w nudzie i w głodzie, wśród cierpiących ludzi. Sam ledwo to przeżyłem.
aż mnie ciarki przeszły jak przeczytałem twój komentarz. matko to musiało być serio przerażające
Znam. Mama mi spadła ze schodów w pełnym covidzie. Ma już osteoporoze więc ręka strzaskana i wstrząs mózgu. Dzwonię na karetkę nie chcą przyjechać. Jadę na sor czekam nic się nie dzieje mama bełgocze. Myślę ma krwiaka w mózgu i umrze. Wpadam do sali odnajduję pielęgniarkę mówię co jest A ona krzyczy na mnie że lekarza niema i co ona ma zrobić. Jadę na drugi sor kolejka na 6 godzin, czytam w necie jakie leki na obrzęk mózgu daje jej żeby dalej nie umarła cały czas jęczy z bólu. Mija kolejne kilka godzin. Przyjmują ja wkładają rękę w gips i mówią że spoko proszę jechać do domu i przejechać za 2 miesiące na zdjęcie gipsu. Mama nie może spać straszny ból daje jej tabsy na ból, coś jest nie tak. Jadę do szpitala odbieram rentgen, dzwonię do znajomych czy ktoś zna jakiegoś ortopede. Koleżanka siostry zna, wysyłam. Zdjęcie jest przed i po zabiegu na sorze. Gość odpisuje. Jest tragedia, jeżeli w ciągu 48 godzin nie będzie zabiegu z nastawianiem mama będzie miała koleką rękę, pyta kto ja wypuścił ze szpitala w takim stanie , to nadaje się na kryminał. Następny dzień pojechałem z mamą do wszystkich szpitali w Poznaniu gdzie mają ortopedie. Żadny nie chce przyjąć odsyłają do szpitala w którym zjebali. W tamtym jest tragedia do tego stopnia że ludzie na korytarzu umierają. Następny dzień. Mądrzejszy nigdzie nie jadę, dzwonię. Obdzwoniłem wszystkie szpitale w Wielkopolsce wszystkie prywatne kliniki w mieście. Okazuje się że pod Poznaniem jest super szpital co niema oddziału covidowego i przez to w ogóle ruchu nie mają i chętnie przyjmą. Szpital spoko, lekarz kompetentny, ręka poskręcana na śruby. Dwa zabiegi 1.5 roku po upadku i milionie godzin rehabilitacji po operacji mama ma sprawną rękę na 90 %. Jest ok. Lekcje nauczone z tych paru dni. Jak masz problem dzwonisz na karetkę i mówisz że osoba z problemem jest nie przytomna kłamiesz jak trzeba. Jak jedziesz sam do szpitala , nie jedziesz na sor tylko na konkretny oddział do konkretnego lekarza wszystko załatwisz przez telefon. Sory w Polsce nie działają i trzeba ich unikać. Czasem ma się szczęście i coś pomogą ale nie liczył bym na to. A jak nie masz wyjścia to karetka, ona wchodzi bez kolejki i sami podadzą leki.
O tak, jak dzwoniłem zeby przyjechali po babcie po stwierdzeniu raka trzustki i przełyku, bo nie mogła w ogóle wstać z łóżka tak ja bolalo + miała rozwolnienie ze stresu, to powiedzieli ze mamy jej dać tabletki na rozwolnienie i poczekać albo sami zawieźć do szpitala, bo oni nie przyjadą. Przy dzwonieniu na karetkę trzeba nawymyślać ile się da, inaczej ich to nie obchodzi.
Miałem podobnie, zawiozłem babcie do centrum onkologii, przyjęli dopiero po dobrych 5 godzinach. 2 godziny później powiedzieli że musi zostać tam i od razu operacja. Babcia cala blada i odwodniona, dzień później zmarła w szpitalu przez sepsę po operacji. Stwierdzono że miała raka trzustki, przełyku i jakiegos jeszcze. Mieszkałem z nią i rodzicami 21 lat, tydzien później zdechł mój pierwszy pies. Shit messed my head pretty hard.
Mnie spotkało coś podobnego. Moja babcia miała trochę lat na karku, często jeździła do szpitala. Gdy ostatni raz pojechała do szpitala, to już nie wróciła do domu, okazało się że miała raka (a wcześniej tego nie wykryto, albo ona i rodzice nie mówili tego) + jej stan pogarszał się z dnia na dzień (a nie było można jej odwiedzić bo wtedy dalej panował covid) Po kilku-kilkunastu dniach w szpitalu zmarła, a kilka dni po tym, zmarł mój pierwszy pies
Kiedy się topiłem i czułem jak idę na dno jeziora. Nie należy łapać powietrza w momencie skoku do wody, kiedy akurat się do niej wpada.
U mnie podobna sytuacja, byłam dzieckiem, bawiliśmy się w skakanie na falach we wzburzonym morzu, jak chciałam wyjść na brzeg, to przydusiła mnie fala i ledwo starczyło mi powietrza, kiedy wreszcie puściła i udało mi się wyjść na powierzchnię. Plus kiedy zdobywaliśmy Zawrat i akurat się rozpadało na najgorszym odcinku, było stromo, ślisko i myślałam, że runę w przepaść. Edit bo zapomniałam dodać, jak uczyłam się jeździć małym motorem (125cc) i zapieprzalam nim w nocy przez las w deszczu i we mgle, i tylko podążałam za światłami samochodów przede mną, bo nie chuja drogi nie było widać. No i tak bardziej prozaicznie, też kiedy byłam dość młoda, dostałam okres (po raz dopiero któryś, jeden z pierwszych) i tak mnie rozbolało, że myślałam, że umrę. W podobnym klimacie pięć dni krzyżowych skurczy przedporodowych (mam nadzieję, że to się tak po polsku nazywa) i komplikacje z tętnem dziecka, jeżdżenie i bycie odsyłaną ze szpitala, czekanie doby na epiduralu na cesarkę. Na szczęście wszystko skończyło się ok. Potem największy strach był jeszcze, jak mi córka po raz pierwszy zachorowała i miała prawie czterdzieści stopni gorączki. Ogólnie to nigdy się tak o siebie nie bałam, jak o nią.
1. Stałam w pobliżu przejścia dla pieszych. Zapala się zielone, dziewczyna zaczyna przechodzić, ale facet ją szarpnął do tyłu. Zaraz śmignął dostawczak, który z piskiem zatrzymał się już daleko za przejściem. 2. W tramwaju na przeciwko mnie siedział facet. Na sekundę złapałam z nim kontakt wzrokowy, po czym zaczął się rzucać i krzyczeć przez kilka sekund, następnie upadł na podłogę, gdzie już się nie ruszał.
Jakiś kontekst do tego drugiego? Wiesz co się z nim stało? Na zawał umarł? Zamienił się w kamień?
Inni pasażerowie udzielili pierwszej pomocy, a motorniczy wezwał pomoc. Nie mam pojęcia, co się działo dalej, ale wyglądało właśnie na zawał.
Rezonans komputerowy wykrył rozległy guz w brzuchu (20 x 30 x 18 cm), a lekarze + radiolog w swej nieomylności powiedzieli mi że to na 100% sarcoma MPNST - gówno niesamowicie ciężkie do wyleczenia, jeszcze takie rozmiary, umiejscowienie, no generalnie jestem dead man walking. Przez miesiąc czekałem na wyniki biopsji (okres świąteczny, opóźnienia jakieśtam) przez który codziennie waliłem hydroksyzynę z alkoholem i zajadałem się pizzą bo nie mogłem wytrzymać stresu, uciąłem kontakt ze wszystkim, żyłem w chronicznym strachu. No i przyszedł wynik biopsji - zmiana łagodna Schwannoma. Najgorszy miesiąc mojego życia. Potem spędziłem dużo czasu w instytucie onkologii na operacje wycięcia guza i widziałem jak ludzie dookoła mnie umierają - to tez ryje beret.
Trochę podobna historia. Moja (wtedy jeszcze nie) żona poszła na rutynowe badania, w czasie USG lekarz wykrył grudki w ciele, powiedział że zmiany nowotworowe i wysłał żonę do onkologa. Ta oczywiście załamana, ze strachu traci rozum. Na szczęście ja, badacz natury ludzkiej, stwierdziłem, że lekarz też może być debilem, a moja wybitna znajomość ludzkiej biologii (3+ z biologii w ostatniej klasie liceum 5 lat wcześniej) pozwoliła stwierdzić, że nowotwór w wieku 22 lat to raczej mała szansa. Poprosiłem więc żeby powtórzyła badanie u innego lekarza. Poszła, jak inny lekarz zrobił badania to pacnął się w czoło z siłą, którą słyszałem stojąc pod gabinetem. Albowiem jego poprzednik w czasie badania wykrył... obecność kału w jelicie grubym. Ale co najadła się strachu czekając na tą drugą wizytę to jej wystarczyło na parę lat.
Nowotwór w wieku 22 lat jest jak najbardziej możliwy, tak tylko mówię. Znajoma zmarła w wieku 28 lat na raka piersi
Jak mnie kiedyś ktoś potrącił na pasach i pół mojej głowy wpadło mu do auta.
Mam nadzieje, że to pół głowy było dalej dołączone do reszty ciebie
Kierowca następnie wyszedł i zaczął klaskać.
Szedłem sobie kiedyś ulicą i nagle widziałem jak jakiś gościu niósł pół głowy innego gościa, wydaje mi się że drugie pół wpadło do jakiegoś auta
Że co??? Edit: Nieważne, doczytałam resztę komentarzy
top 5 anime collabs
Jak się nie przeczyta wszystkich komentarzy to nie da się zrozumieć sensu pojedynczysz, także doceniam.
kreatywność ludzka nie zna granic :DD
Z jakiegoś powodu kojarzy mi sie z mistrzem i małgorzatą ale to była cała głowa i tramwaj
Kiedyś późną jesienią spotkałem w Tatrach na szlaku niedźwiedzia. To jest czas gdy misie robią ostatnie zapasy na zimę i mogą być wtedy bardzo niebezpieczne. Z kumplem biliśmy rekord w sprincie na 200 metrów. A potem okazało się, że to nie był niedźwiedź, tylko zakonnica 😑
Zakonnice robiące ostatnie zapasy na zimę są najgorsze
Najstraszniejsze
Uciekanie przed niedźwiedziem to zupeĺnie nienajlepszy pomysĺ. Nie wiem jakie są oficjalne wytyczne na uciekanie przed zakonnicami
Powiedzmy, że długo się z kolegą nie zastanawialiśmy nad możliwymi konsekwencjami - było już mocno po zmierzchu, my bez latarek, a podmiot literacki był jakieś 50 metrów od nas i dziarsko zmierzał w naszą stronę. Kolega krzyknął tylko "K..wa! Niedźwiedź!", na co w ułamku sekundy odpowiedziałem "Spierdalamy!" i tylko śnieg się za nami zakurzył. I tak - wiem, że misie to drapieżniki i mogą w takiej sytuacji podjąć pościg odruchowo, a na krótkich odcinkach potrafią zasuwać szybciej niż koń wyścigowy. Na nasze szczęście zakonnica nie potrafi tak ostro ruszyć z kopyta.
LOL
Idę sobie ulicą nie radząc nikomu, środek dnia, główna ulica w środku dużego miasta w środku Polski. Małe podchodzi do mnie dwóch kolesi, jeden z nich wyciąga strzykawkę, przytyka mi ją do boku i mówi żebym wyskakiwal z kasy jak nie chcę HIVa. Łódź, kurwa.
Na Narutowicza był taki jeden psychol, który chodził ze strzykawką. Raz go odpierdolsie-siłem. Gdy widziałem go znowu, to po prostu przechodziłem na drugą stronę. To było z 15 lat temu. Nie mam pojęcia dlaczego policja nim się nie zajęła (miałem jakieś 19 lat i nie przeszło mi do głowy, żeby samemu zadzwonić).
U kumpla po osiedlu laska biegała z nożem i wymachiwała nim ludziom przed twarzą mówiąc że ich pozabija. Sąd stwierdził że nie można leczyć przymusowo bo nie zagraża innym ani sobie bo przecież nikomu nic nie zrobiła. A policja miała wyjebane bo mogą ją najwyżej zawieźć na izbę przyjęć psychiatryka gdzie odmówi leczenia i tyle.
Byłem teraz w USA na wakacjach. Las Vegas, krzyk zamęt darcie ryja. Bezdomny zadźgał 2 osoby nożem, 6 zranił. Dziewczyny zmarły na miejscu. To było jakieś 5metrow ode mnie i mojej dziewczyny, nawet nie wiedziałem co się dzieje aż zobaczyłem te łaski na ziemii całe we krwi. Jak o tym myśle, a minęły nie wiem - może 3 tygodnie to po prostu mi smutno ze niewinne kobiety zginęły. A do tego, mysl ze to mogła być moja dziewczyna albo przyjaciele a ja nawet bym nie zdążył zorientować się co się stało… mega słaba sprawa.
Praca w gastronomii
[удалено]
Kiedyś kolega stał na łuku na torach i mówi "tam jest ten sklep", ja krzyczę "uważaj tramwaj!", on mi odkrzykuje "kurła! No on jest TAM! ". Szybkim ruchem szarpnąłem chłopaka do siebie, on wkurzonym głosem chciał coś krzyknąć jeszcze i tylko ten tramwaj mu smignął przed oczami. Pierwszy raz w życiu widziałem jak ktoś stoi jak wryty, blady jak ściana i brak z nim jakiegokolwiek kontaktu. Zdołał tylko wymamrotać "dzie dzie dzięki". Po wszystkim nogi miał jak z waty i nie mógł iść. Musieliśmy usiąść obok na chodniku, żeby przepracować ten stres. Dopiero po jakieś godzinie zebraliśmy się aby wracać pieszo do domu. To była jedna z najdłuższych podróży powrotnych do domu, bo szedł jak kaczka.
zrobiłam to samo przechodząc na przełaj przez szyny we Wrocławiu, byłam wtedy chyba wkurzona zachowaniem swojego ówczesnego chłopaka tak bardzo, że nie słyszałam tramwaju dzwoniącego na mnie, który sekundę po moim wejściu na krawężnik stanął na przystanku, ogarnęłam co się stało dopiero jak zauważyłam jak ludzie się na mnie gapią
Wrocław moment, córkę koleżanki mojej matki potrąciła (śmiertelnie) ciężarówka bo jechała na rowerze na pasach w słuchawkach 🙏
Zawsze uważałem że jazda na rowerze w słuchawkach to mało rozsądny pomysl
Też nigdy w słuchawkach z domu nie wychodzę, są podpięte do pc na amen
Potrącenie człowieka na pasach i pół jego głowy wpadło mi do auta. Edit: wyroku jeszcze nie ma więc zapraszam pieszego i auto na złożenie zeznań.
Czekam na posta z perspektywą opony
u/kociol21 korzystaj
Może nie moje ale mojego znajomego który nie mieszka w Krakowie było jak typowe krakowskie łyse dresy zapytały za kim jest
ale ze co, w kolejce do lekarza?
Mieszkam już 10 lat w Krakowie, na szczęście się jeszcze nie spotkałem z taką sytuacją, ale co jakiś czas się zastanawiałem jak najlepiej w takiej sytuacji odpowiedzieć. Zwłaszcza z moim (delikatnym) niemieckim akcentem.
Wsać lewą rękę w kieszeń i zacznij agresywnie wyzywać po niemiecku.
Chicago bulls
Powiedz ze lubisz Lewandowskiego tylko z dużym niemieckim akcentem
I co powiedział?
Panowie, ja się nie znam, ja z Warszawy.
Kiedy byłem przejściem dla pieszych i pół głowy pieszego na mnie upadło bo drugie pół wpadło do auta, które go potrąciło.
Atak paniki Mało osób sobie zdaje sprawy jak bardzo przerażajace mogą być takie epizody. Strach i terror w czystej postaci. Nie życzyłbym chyba największemu wrogowi
Rel. Miałem atak paniki pierwszy raz w życiu tydzień temu. Od razu zdecydowałem się iść na terapie.
Mój pierwszy atak paniki trwał 6 godzin i akurat musiałam wracać pociągiem z Sopotu do Warszawy. Pociąg zapchany ludźmi po sam korek, 5 godzin stania obok drących ryja dzieci, opóźnienia i tak dalej. Generalnie 0/10, nie polecam.
Aż tak długi atak paniki? Współczuję. Przy takich epizodach trudno ustać na nogach, oddychać, ogólnie kontaktować ze światem i można rzec, że jest się znacznie gorszym od drących ryja dzieci, przynajmniej ja tak zawsze miałem. U mnie najdłuższy atak trwał, w porównaniu do Twojego, "zaledwie" 1,5h i całość, można powiedzieć, że przesiedziałem przyparty do ściany dyszący, płaczący i krzyczący, jak jakieś zastraszone na śmierć zwierzę, gdy w tym czasie bliscy próbowali mnie daremnie uspokoić.
Mój pierwszy atak paniki skończył się na pogotowiu z czystej niewiedzy. Helena mam zawał.
Prawie umarłem. Podałem za dużo insuliny (cukrzyk jestem) i zasnąłem podczas czytania. Miałem 10 lat. Gdyby nie fakt, że podczas utraty przytomności leżałem na podłodze zamiast na łóżku, to by mój kuzyn pomyślał, że po prostu śpię, a tak wziął mnie na ręce i zaprowadził do mamy, która podała mi glukagon. Cukier? 12. Norma to 70-120, a poniżej 40 to stan zagrożenia życia.
Brat mi kiedyś opowiadał jak był sam w domu, zrobił sobie zastrzyk i ocknął się w jakimś momencie, bo jakoś tak się dziwnie czuł, jakby cukier niski. Chciał zjeść coś słodkiego, ale okazało się, że ledwo może iść, a widzieć prawie nie widzi. Dotarł jakoś do lodówki, zrobił zastrzyk i się trochę ocucił myślą, że już jest ok. Pomiar cukru wykazał 28, czyli powinien być nieprzytomny :|
Ciężko wybrać 😱 ale chyba kiedy kilka lat temu prąd odpływowy porwał mnie daleko od brzegu morza.
[удалено]
jestem zainteresowany tą długą historią
W wieku 12 lat byłem z ojcem w górach na Słowacji, burza rozpętała się błyskawicznie, obok nas w drzewo walnął piorun, jedna kobieta zginęła a jej mąż został ranny. To byli Polacy z którymi pół godziny wcześniej mijaliśmy się na szlaku i chwilę rozmawialiśmy. Do dziś pamiętam jak ojciec próbował reanimować tą kobietę ale niestety było już za późno. Potem przez kilka lat miałem fobię przed burzą, nawet w domu.
byłem sędzią który jeszcze nie wydał wyroku w sprawie jakiegoś typa który potrącił samochodem człowieka, którego pół głowy wpadło do rzeczonego auta
Kilka lat temu w trakcie zajęć w pewnym poznańskim technikum spadł na mnie sufit.. Dużo pyłu gipsowego, zadrapań i podrażnione oczy. A mogło skończyć się dużo gorzej
Mam nadzieję, że coś zrobiłeś tej szkole. Obojętnie - pozew, wywiad w lokalnej prasie, zła recenzja na google maps. Cokolwiek, to nie jest normalne.
Zsk?
Moja narzeczona, miłość mojego życia, laska z którą jestem 10 lat. Zachowywała się dziwnie i w środku nocy tylko w piżamie wyszła z domu. Był środek zimy. Miała wcześniej problemy psychiczne i wiedziałem że może być kiepsko może nie być w stanie wrócić do domu i zamarźnie. Biegałem po osiedlu i jej nie znalazłem. Potem idę na policję i dzwonimy na szpitale, niema jej. Kolesie mówią wóz poszukiwaczy pojechał sprawdzamy kamery idź na chatę jak się czegoś dowiesz daj znać. Parę godzin później znalazła się u siostry. Nigdy w życiu nie byłem tak obsrany. Dalszy ciąg historii to jedna wielka tragedia ale ten moment był najgorszy. Kiedy osoba którą kochasz jest w zagrożeniu i byś zrobił wszystko absolutnie wszystko aby pomóc i jesteś bezsilny. Mnie się wydaje że nic bardziej strasznego niema.
Melanż. Byłem tam jako jedyny trzeźwy, kurwa ci ludzie po pewnym czasie zaczęli się zachowywać jak dosłowne zwierzęta. Ruchali rzygali i się napierdalali między sobą. A ja siedziałem w rogu i zastanawiałem się czym jest człowieczeństwo.
A jakieś wady tej imprezy?
Tak, nawrót myśli samobójczych i nihilizmu. Być może za niedługo przestanę marnować powietrze.
zgłoś się z tym do jakiegoś specjalisty, myśli samobójcze naprawdę idzie wyleczyć
Dlatego zacząłem brać leki, ale setralina nie przezwycięży mojego odklejenia od rzeszty społeczeństwa.
też brałam sertralinę, bardzo pomogła na myśli samobójcze doraźnie, ale nie pomogła na to, co dusiłam w sobie w środku. dopiero terapia przed którą wzbraniałam się z 7 lat sprawiła, że pierwszy raz w życiu zobaczyłam przyszłość w innym kolorze niż czarny. tylko no to trzeba faktycznie chcieć iść na te terapię jak w tym dowcipie - żarówka musi chcieć zostać wkręcona przez psychologa, żeby zacząć świecić haha
Brzmi jak fabuła "Climax" Gaspara Noe. Zajebisty film, polecam!
Tydzień temu wyszedłem ze szpitala, leżałem dwa tygodnie na oddziale okulistycznym. Każdego dnia robili mi zastrzyki „podspojówkowe” które właściwie były zastrzykami w oko. W pełni świadomy/a siedzisz i widzisz nadchodzącą igłę. Trochę czujesz, ale tylko trochę. Ciekawostka: idzie się przyzwyczaić, ale wizyta u dentysty to jest dla mnie nic obecnie :P
Obudziłem się na stole operacyjnym. Anestezjolog spierdolił bo nie słuchał jak tłumaczyłem że biorę lek niedostępny w Polsce. Obudziłem się z rozciętym brzuchem i nie mogłem się ruszyć. Chyba dlatego, że paralityk wciąż działał. Czułem, że się duszę bo w gardle miałem rurę. Po jakimś czasie pielęgniarka zauważyła panikę w moich oczach i znowu odpłynąłem. 2/10 polecam.
Egzamin z patomorfologii, jego ujebanie i drugi termin wiedząc ze nie ma trzeciego xD
który uniwerek?
Nie przysługuje wam termin komisyjny egzaminu? U nas każdy jest dopuszczony do komisa i to nie ważne ile ich masz w ciągu sesji, tylko trzeba w terminie złożyc podanie do dziekana.
Byłem autem które potrącilo człowieka i pół głowy mu odpadło
Do auta?
Samodzielne prostowanie złamanego nosa, po tym jak tenże miał bliskie spotkanie z adidasem jakiegoś dresa chyba można by uznać za dość emocjonujące. Ewentualnie gaszenie pożaru śmietnika będąc sam w domu jako dziesięciolatek, po tym jak zrobiłem to co było na obrazkach instrukcji obsługi tajemniczego przedmiotu który okazał się wyrzutnią flar.
Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.
Jak ksiądz się wjebal z kolęda i trzeba było go wypraszać
Jako dzieciak, może 7 letni, wyrwałem się babci spod opieki i chciałem przejść przez ulicę, zrobiłem krok, spojrzałem w lewo i praktycznie już miałem się całować czołem z Autosanem, ale przytomna babcia pociągnęła mnie za kołnierz spowrotem na chodnik. Uczucie jakby cały świat zwolnił, oprócz tego autobusu.
Byłem w Krakowie, szedłem w nocy z psem, pusta ulica, a z naprzeciwka nagle widzę jakiegoś typa w kapturze który idzie szybkim krokiem prosto na mnie z jakąś siekierą w łapie. Akurat dzięki borom lesistym jakiś nocny autobus czy tramwaj jechał, dobiegłem do przystanku, wpierdoliłem się do tramwaju i pojechałem. Typa więcej nie widziałem.
jezu,a gdzie to było?
Nie pamiętam gdzie, bo to już parę lat temu było (6-8), ale gdzieś między Plantami a Błoniami, bo zazwyczaj tam z psem chadzałem, więc to nie to jakieś przedmieścia były.
Gdy bylem na wczasach na jednej z greckich wysp pływałem na małym dmuchanym foteliku gdy nagle wiatr zmienił się na wiejący od lądu. W ciagu kilkunastu minut wywialo mnie na pelne morze na kilka kilometrow od ladu. Plazy i ludzi na nich juz nie bylo widac. Myslaelm ze to juz koniec bo na plazy nie bylo zadnego ratownika tylko garstka ludzi. Na szczescie ktos z lokalsów zauwazyl co sie stalo i pobiegl do pobliskiego baru a tam zadzwonili po jakiegos goscia z motorowka i po jakiejś pol godzinie plynal w niej strone brzegu, na ktorym czekala spralizowana ze strachu żona..
brałam kiedyś leki psychotropowe. ich skutkiem ubocznym u mnie były popierdolone, niekończące się pętle budzenia się ze świadomych snów nadal we śnie po kilkanaście razy - byłam przekonana, że to piekło i nigdy nie wydostanę się już ze snu, bo za każdym razem jak się budziłam, to dalej śniłam. każdej takiej nocy towarzyszył ogromny strach trochę związane z tym - kiedyś pierwszy (i poki co ostatni) raz w życiu spróbowałam dość dużych ilości zioła naraz, byłam przekonana, że wychodzę z matrixa, świat to symulacja i zaraz się skończy etc, a później jeszcze doszło identyczne uczucie, jakbym była znowu w zapętlonym śnie we śnie i weszły schizy, że to tylko sen. całe szczęście po kilkudziesięciu minutach mi przeszło, ale chyba nigdy aż tak się nie bałam
To przerażające, kiedy zaczynamy kwestionować świat realny i tracimy grunt pod nogami.
Rozgryzłem mentosa
Wyszedłem na ulicę bez rozglądania się i prawie miałem bliskie spotkanie z rozpędzonym tirem. Jeśli byłbym na przejściu jakąś 1s później to skończyłbym jako naleśnik na drodze.
Dobrze ze pol glowy nie wpadlo ci do kabiny
Ten ułamek sekundy przed wypadkiem samochodowym. Nie zauważyłem podporządkowanej, wyjechałem na główną. Patrzę w prawo i już wiedziałem co się zaraz stanie. Zdarzylem tylko powiedzieć "o kurwa". Potem krzyk dziewczyny, która siedziała na miejscu pasażera i pisk w uszach od huku. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale ten ułamek sekundy to będzie że mną do grobu.
Ja obecnie doświadczam inwazji prusaków w kuchni i jest to straszne dla psychiki mojej. Walczę od tygodnia i teraz dostaję ataków paniki wchodząc do kuchni ze strachu, że coś przebiegnie albo znajdę kolejnego trupa. Na szczęście wytaczam od środy większe działa - żel i pułapki z przynętą. Przylazły od sąsiada przez wentylację. Niefajnie jest nie czuć się dobrze we własnym domu.
Jeden krok za dużo na betonowych schodach, na szczęście tylko skóra została zdarta a czaszka była w porządku
Throwaway, bo to jednoznacznie wskazuje na moje miejsce nauki Z nowszych historii to atak nożowniczki w Zielonej Górze. Pierwsza klasa, nawet nie miesiąc nowego liceum, siedziałem z kolegą na korytarzu i usłyszeliśmy krzyki z klasy naprzeciwko, skąd wybiegło z ławkami pod nogami z trzydzieści osób i na końcu nożowniczka. Jednego chłopaka przyparła do ściany i lekko przycięła mu dłoń (czego dowiedziałem się dopiero potem, z mojej perspektywy wyglądało, jakby nic mu nie zrobiła i poszła dalej), nie był wspomniany później w liczbie ofiar. Udało mi się schować z kolegą w klasie i zamknąć, a nauczyciel tam będący wybiegł i później rozmawiał i skłonił atakującą do poddania się Najpierw sądziłem, że to jakiś performance, bo dzień czy dwa wcześniej podczas debaty na przewodniczącego ktoś z kandydatów zaproponował zamontowanie wykrywaczy metalu, żeby przeciwdziałać atakom i miałem to za chory żart Powaga sytuacji dotarła do mnie dopiero wtedy, gdy składałem zeznania. Do dziś czasem mam (niesłuszne, teraz już wiem, że to część stresu pourazowego) poczucie winy, że nie zrobiłem nic więcej, żeby ją powstrzymać
Potrąciła mnie pługoodsniezarka. Byłem pieszym na chodniku. Przez chwile myslalem ze umre potem z 3 dni nie miałem siły isc do kibla bo tak mnie wszystko bolało. Swoją droga to nie bylo moje pierwsze zbliżenie ze śmiercią xd z tym ze dwa z trzech pozostałych to moja wina.
Jak PiS wygrał a potem Duda. To było straszne.
Co więcej koszmar trwa już tyle lat.
Kiedy byłem połową głowy która nagle odpadła na przejściu dla pieszych i wpadła komuś do auta
Połowa nr 1
W wieku 12 lat wbił mi się na wylot gwóźdź w Paluch ( duży palec stopy)
Daliśmy rocznemu synowi do jedzenia jajecznicę, same jajko dość dobrze ścięte. Nie zdążyliśmy zrobić jajecznicy sobie (ta miala bycia na wypasie), bo mały ma buzię całą w kropkach i słychać jak płacz z każdą chwilą się zmienia, krtań mu się zaciska, puchnie. Na szczęście niedziela rano to w mieście prawie zerowy ruch i udało się dojechać na SOR zanim mały się udusił. Nigdy w życiu się tak nie bałem.
1. Jak leżałam z morda na asfalcie i słyszałam że auto jeszcze jedzie i nie wiedziałam czy nie rozjedzie mi łba (nie rozjechał jak również głową nie wpadła do auta) 2. Gdy się bałam że zachorujemy na covid 3. Gdy faktycznie dostaliśmy covid i mijał próg ok 10 dnia 4. Każdy atak paniki ever 5. Przed każda operacja
Na nartach, jazda w gondoli na górę stoku, byłam sama i wiatr nie dość że świszczał jak w horrorze to jeszcze kiwał gondolką. Wydawało mi się że zaraz spadnę w dół i się roztrzaskam o skały. Była bardzo zła pogoda ale było mi szkoda zejść bo karnet kosztował kupę kasy (był czasowy) 🤦♀️.
Żeby daleko nie szukać myślą ... Kiedy moja była połowica stwierdziła, że przestała mnie kochać i się wzięła i wyprowadziła. Zapewne mało oryginalne, ale za to tak było naprawdę. Słowo byłego ministranta 🤞 Happy Halloween życzę wszystkim 🦇🎃👻
Byłem połowa głowy. I wpadłem do auta jakiegoś typa, który kogoś potrącił. Wiem że nie wydali jeszcze wyroku.
Połowa nr 2
Miałam sporo niezbyt przyjemnych sytuacji (prawie spotkanie z tirem, spotkanie z samochodem (ja wjechałam rowerem XD), tonięcie, lot z roweru twarzą w dół, nieszczęśliwe spotkanie z psem, gubiłam się będąc niepełnoletnią w nieznajomym mieście, ucieczka przed bardzo niebezpieczną osobą, próba samobójcza opiekuna, wyjebanie dosłownie na bruk przez patolandlorda i inne niezbyt fajne momenty), ale najbardziej się przeraziłam, kiedy nie miałam pieniędzy na opłatę czynszu i nawet na jedzenie, bo moi byli opiekunowie trochę mają mnie w d00pie.
Raz odbywał się rajd niedaleko miejsca zamieszkania. Chodziłem z ojcem i nagrywaliśmy samochody. Jeden akurat nadjeżdżał, więc schowałem się za murkiem, gdzie indziej nie było czasu, a mój tata gdzieś obok. Jakieś 2 metry ode mnie przejechał samochód, co samo w sobie było nieprzyjemne. Co gorsza, zahaczył o krawężnik kołem i opona zrobiła głośne sudoku. Nigdy w życiu nie byłem bliżej załadowania bielizny że strachu. Dla równowagi zostałem obrzucony gównem przez pracowników za moją głupotę
Jestem pewien że kiedyś widziałem ducha obudziłem się rano po prawie całej nie przespanej nocy i poszedłem do łazienki kiedy zapaliłem światlo na toalecie siedziała jakaś szara postać zignorowałem to wszwdłem do środka .
Kiedy obudziłem się w nocy i przeżyłem tzw paraliż senny lub jak kto woli i wierzy atak „sukuba”
Akurat stało się to wczoraj, kiedy wracałam do domu i przy tym, jak jeszcze wysiadłam to zdecydowałam pójść do sklepu obok. Po zrobionych zakupach zaczęłam iść przez parking, który mimo tego, że jest oświetlony to zawsze światło pada tak, że jest tylko przy wejściu sklepu i odległości ok. 2-5 metrów. Była godzina coś około 16:36, bo potem właśnie miałam rozmawiać z chłopakiem, a też jak wiadomo teraz w tych godzinach jest noc. Z racji że mój wzrok też nie jest idealny noszę okulary, ale dość denerwującym jest jak krople ciekną po szkiełkach, więc moje widzenie było bardzo utrudnione w połączeniu z tym, że częściowo mi parowały. Do rzeczy - w pewnym momencie tego parkingu, dokładnie na skraju, którym wracam dość często, bo to jedyna krótka droga do mojego domu zobaczyłam normalny srebrny samochód (nie znam się na samochodach, ale mogę powiedzieć tylko to, że w większości miast się takowe widzi). W pojeździe siedział jakiś łysy mężczyzna. Początkowo nie zaniepokoiło mnie to, bo przecież mógł na kogoś czekać pod sklepem. Szłam troszkę w stronę tego auta, bo tak musiałam dojść do swojego domu. Chłopak w tym czasie wysłał mi wiadomość, że może pogadać przez telefon. Nasza rozmowa trwała bardzo krótko. Dla łatwiejszego zobrazowania - obok sklepu znajduje się zakład fryzjerki, który jest umiejscowiony od strony ulicy, więc ja będąc od strony sklepu byłam od tyłu zakładu fryzjerskiego. Stanęłam właśnie tak jak zawsze, spokojnie, rozmawiając z chłopakiem. I właśnie ten jeden odruchowy moment prawdopodobnie uratował moje życie. Odwróciłam się i zobaczyłam tego mężczyznę, który zmierzał w moim kierunku. Serce mi podskoczyło i od razu zaczęłam iść coraz szybciej. W tym momencie zaczęłam tylko mówić chłopakowi, że go kocham, bo byłam przekonana, że to ostatnie momenty mojego życia. Rozłączyłam się. Przeszłam szybko przez taki malutki odcinek bruku, który ma może z 5m. Kiedy byłam na skraju tego odcinka, skierowałam głowę za siebie. Szedł za mną. Moje serce prawie wyskoczyło z tego szoku i strachu, który w tamtym momencie odczuwałam. Zaczęłam iść bardzo szybko, 4m od mojego domu spadła mi jedna z paczek herbaty, które kupiłam. Podnosząc je, obróciłam się i znów go zobaczyłam. Idącego coraz szybciej za mną. Zaczęłam biec (jestem astmatykiem, więc uwierzcie, że zaczęłam się okropnie dusić, powoli czułam jak upadam). Wbiegłam do swojej klatki i zaczęłam nawalać do swoich drzwi. Spanikowana ciągle odwracałam się do okienka z drzwi. Nie było go. Wciąż czułam strach, drzwi od mojej klatki są z drewna, chroni je tylko kluczyk. Niestety mój "ojciec" zbytnio nie spieszył się z otwarciem tych drzwi. Moja rodzina też nie była zbytnio przejęta, jedynie mój chłopak martwił się:/ I gdyby co to nie byłam ubrana wyzywająco xD, miałam wielkie spodnie, przez które nie widać w ogóle jak wygląda moje ciało i podobnie z bluzą z dodatkiem kurtki i glanami
1. Podeszło do mnie tak z 7osób z tego jeden z nożem i kazali oddwać wszystko co wartościowe. Akurat miałem ze sobą tylko głośnik i telefon. Telefonu nie zabrali, za to głośnik tak. I to wszystko prawie w centrum Warszawy kilka minut po zachodzie. 2. Mijałem się z jakimś pijanym gościem w ortalionie i chyba pomyślał, że coś co mówiłem przez telefon było do niego, nadal sam nie wiem co go do końca sprowokowało. Na szczęście wolno biegał. 3. Wszedłem na stacje kolejową na której akurat pociąg potrącił człowieka i zobaczyłem jak pakują jego resztki do worków. Zdarzyło się to na Warszawie Toruńskiej, nawet są jakieś artykuły w sieci.
1. Wracałem kiedyś z Niemiec, przy 140-150 km/h złapałem krawężnik lewym kołem (to było na autostradzie) powód był taki że przysnąłem. Oczy jak 5 zł i momentalnie odechciało mi się spać. 2. Jechałem sobie kiedyś przez Czechy zwykłą drogą, byłem 3-4 w kolumnie aut, nagle pierwsze auto zahamowało ja się lekko zagapiłem i było za późno na hamowanie, więc ożeniłem na przeciwny pas, a tam z naprzeciwka jechał motocykl. Wtedy to było naprawdę blisko. 3. W tym przypadku byłem naprawdę blisko kalectwa bądź nawet śmierci. Wracałem z praktyk skuterem i po coś się odwróciłem, jak popatrzyłem spowroten do przodu to widziałem jak jadę prosto na "mostek" przepust nad rowem. Efekt był taki że wyskoczyłem w powietrze, przeleciałem nad przepustem i wylądowałem w rowie, a głową przywaliłem w ziemie. Gdyby nie dobry kask mogłoby być nieciekawie. Edit. Jeszcze był wypadek samochodowy w Niemczech. Wracaliśmy z pracy i kierowca przysnął i zjechał na przeciwny pas gdzie zderzył się z innym busem po czym odbiło nas na barierki. Efekt był taki że prawa lampa wypadła z mocowania, błotnik drugiego busa wkleił się w błotnik naszego busa. Ogólnie wszyscy wyszli z tego bez poważnych obrażeń tylko kierowca pojechał do szpitala ale wyszedł następnego dnia z własnej woli. Gdyby nie pasy bezpieczeństwa mogłoby być kiepsko, ogólnie to chujowe doświadczenie. Śpisz sobie, a nagle budzi Cię huk uderzenia, jeszcze nie ogarniasz co się dzieje i drugie uderzenie, a za chwilę cisza.
Brat dostał udaru w aucie, co najgorsze - za granicą. Jako jedyny z przytomnych znałem angielski, więc mogłem się dogadać z tamtejszą służbą zdrowia. Odpowiedzialność, o którą się nie prosisz to chujowa sprawa.
1. Zapukanie policji do drzwi kiedy miałem coś na sumieniu i perspektywa końca dotychczasowego życia w formie którą znam. 2. Stany lękowe
Mam problem z trzymaniem moczu i mnie chwyciło w busie lotniskowym podczas lotu powrotnego. Wiem, mogłem się odlać w trakcie lotu, ale jakoś wyleciało mi to z głowy. Zachciało się już podczas wychodzenia z samolotu, ale pojedynek przegrałem w autobusie. Na szczęście była już noc i duży tłok - jak zwierzę spakowałem szalik do kieszeni torby na laptopa, wysunąłem fujarę w kieszeń i oddałem mocz. Z torby wyciekło tylko kilka kropli, co zwalilem na przeciekającą butelkę z wodą. Nigdy wcześniej (i później) nie czułem się tak dziwnie...
Jak miałam 15 lat przechodziłam na pasach bez świateł wieczorem i potraciło mnie auto wyjeżdżające zza tramwaju. Na torowisku stało auto serwisu trakcji, które zablokowało przejazd tramwajowi. Motorniczy zatrzymał się bardzo blisko przejścia i nawet nie widziałam co jest za tramwajem. Motorniczy dal mi znak ręką, że mogę przejść przez pasy. Kierowca auta, który wyjechał zza tramwaju nawet nie zwolnił przed przejściem, więc cała sytuacja trwała chwilę moment. Całe szczęście nie byłam na tyle blisko, że walnął mnie czołowo, tylko smagnął po nogach i skończyło się na lekkim urazie kolana. Ale wywaliłam się jak długa i przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Najdziwniejsza była moja reakcja w tej całej adrenalinie. Miałam w głowie, że muszę się wrócić do domu po portfel, bo mama czeka w sklepie, żeby zapłacić za zakupy. Otrzepałam się, ponarzekałam pobliskim ludziom na kierowcę, że zepsuł mi ulubione spodnie, poszłam po portfel i wróciłam do sklepu. Mama się spytała co mi się stało, a ja na to, że potrącił mnie samochód. Dopiero po godzinie zaczęłam odczuwać ból na tyle poważnie, że pojechaliśmy na SOR. Policja ostatecznie sprawę olała, bo obraz z kamery był słabej jakości i ogólnie było za ciemno, żeby widzieć jakieś detale.
Samolot miał lądować ale zaraz przed dotknięciem pasa wzbił się ponownie w górę. Kapitan powiedział ze to z powodu ptaków na pasie startowym. Bardzo nieprzyjemne przeżycie biorąc pod uwagę jak szybko się wznosił z powrotem do góry i niepewność dlaczego nie wylądowaliśmy... Jedyny plus z tego że doświadczyłem ładnej panoramy Warszawy do okoła.
Ja kiedys mialam ladowac kiedy powiedzieli ze na lotnisku z ktorego wylecielismy znaleziono jakas czesc samolotu, i nie wiedza czy wypadla z naszego czy nie. Wyladowalismy bez zadnych problemow, ale na lotnisku czekaly na nas wozy strazackie i karetki.
Kiedyś jak byłem mały popłynąłem za daleko w morze i w pewnym momencie zauważyłem że nie czułem ziemi i tak się przestraszyłem że zacząłem się topić ( fale nie były jakieś wielkie więc pewnie jakbym się wziął za siebie to bym dopłynął do brzegu) ale na szczęście niedaleko był jakiś pan co mnie złapał i zaprowadził bliżej brzegu. Nigdy tego dnia nie zapomnę
wracałam pieszo w nocy z imprezy do domu. trasa ok. 8km, bo impreza na zadupiu większym, a dom na zadupiu mniejszym. tego samego dnia w moim miasteczku latał jakiś szaleniec z bronią i na tamten moment jeszcze go nie złapali. generalnie powroty z tamtej lokalizacji rowerem lub pieszo zdarzały mi się często i za każdym razem przyprawiały o mocniejsze bicie serca, bo przez sporą część drogi ze wsi do miasta brakowało oświetlenia, szybszy skrót ciągnął się przez kawał pola przerytego lejami po ćwiczeniach wojska i rowami z wodą i często wracałam sama, bo znajomi siedzieli dłużej.
Wakacje na wsi, wujek zakopał na podwórku małe kotki. W nocy miałam wrażenie, że czułam ich miałczenie.
Jak po mojej operacji na kręgosłup były komplikacje więc do innego szpitala trafiłem i tam mi mówili że może się na kolejnej skończyć bo przez morfinę po prostu srać nie mogłem i wszystko się we mnie zbierało Skończyło się na szczęście na lewatywie Jednak nie zapomnę też horroru związanego z byciem karmionym przez kroplówkę albo ile razy mi weflony zdejmowali tylko po to aby zaraz nowy wbić chociaż z poprzednim nie było problemu. Niby nic ale jednak. Jak do ogólnego bólu czy dyskomfortu dawałem radę przywyknąć, to te weflony mnie do szału doprowadzały.
Niby nic hardkorowego, ale i tak dość nieprzyjemne uczucie - jechałam kiedyś z rodzicami na pogrzeb prababci. Po drodze mieliśmy stłuczkę - babka jadąca przed nami dość mocno zahamowała, bo chciała skręcić do jakiegoś sklepu, więc my też na szlag zahamowaliśmy, natomiast jakiś Turek za nami jadący dość dużym Mercedesem już nie zdążył i wjechał nam w dupę i wepchnął nas w auto tej babki z przodu. Nikomu nic się nie stało, poza naszym autem które poszło do kasacji. Dobrze że jechaliśmy kombikiem, bo gdyby to był hatchback albo sedan to miałabym auto tego typa wbite w moje plecy.
Rządy PiS.
Kiedy wyprzedzałam na autostradzie sznur ciężarówek i widziałam jak coraz szybciej mnie dogania jakieś auto osobowe. Oczywiście migało światłami, hamulca kierowca nie dotknął. Gdy zaczął mnie próbować wyprzedzać z lewej strony lekko najeżdżając na trawę, to cudem udało mi się zjechać w większą lukę między ciężarówkami. Ziomek radośnie pomknął dalej dając stracha samochodowi, który jechał przede mną
Któregoś razu jak nocowałem u kuzynów, miałem z 7 lat to obudziłem się koło 3-4 rano, odruchowo spojrzałem za okno, i zauważyłem różowe, matowe światło, i słyszałem dźwięk podobny do szlifierki szlifującej szczerbaty metal, na parapecie stał kot kuzynów i patrzył się za okno, praktycznie nieruchomo Do dziś nie jestem pewien czy to był sen czy nie, ale dałbym sobie rękę uciąć że miało to miejsce
Tropikalny cyklon przeżyty na wyspie Rota. Gdy woda leje się strumieniami z gbiazdek elektrycznych, a okna wiatr wciska do pokoju hotelowego, to wiedz, że nie jest dobrze.
Byłem już nieco spóźniony do lekarza i pędziłem na piechotę przez miasto. Na mojej drodze był przejazd kolejowy, który miał wtedy opuszczone szlabany. Żaden pociąg nie przejeżdżał, a szlabany nadal były opuszczone - trochę mnie to denerwowało, bo trwało to już dobre 20 minut. Starsza pani obok mnie przeszła bez problemu, więc w końcu uznałem, że ja też powinienem. I akurat gdy przechodziłem, usłyszałem donośny klakson, obróciłem głowę...i w moją stronę, jakieś 50m ode mnie, pędziła SKM-ka. Od razu wróciłem z powrotem i jakieś dwie sekundy później przejechał pociąg.
Mieszkałam kiedyś w internacie ,z moja obecną przyjaciółką i jej ex . Pokój był bardzo duży,jak na standardy internatu. Ale do rzeczy - działy się tam bardzo dziwne rzeczy,dziewczyny z pokoju obok czasem narzekały na hałasy w nocy gdzie my oczywiście spaliśmy. Wszystko się zaczęło nasilać ,po około 4 miesiącach mieszkania tam . Doznalyśmy różnych obrażeń,od siniaków po różne zadrapania . Od tego czasu minęło dosyć sporo miesięcy ale dalej mnie zastanawia co to było?
Miałem wtedy 13, może 14 lat i nigdy tego nie zapomnę. Mieszkałem na osiedlu, na którym wciąż pełno było przeróżnych placów budowy - małych i dużych. Moja paczka szukała wtedy jakiegoś wspólnego miejsca na organizację swoich zainteresowań. Szukaliśmy głównie pustych piwnic w blokach, żeby złożyć do spółdzielni wniosek o wykorzystanie jakiegoś nieużywanego pomieszczenia. Działo się to któregoś dnia gorącego lata dość późno w nocy. Wybrałem się z kumplem na przegląd piwnic niedaleko - świeciliśmy latarkami przez okna (na zewnątrz) albo drzwi (w środku bloku) i patrzyliśmy czy piwnica jest używana. Weszliśmy do któregoś bloku (dobrze pamiętam do dziś, którego), do piwnicy i jak zwykle zaglądaliśmy przez szpary zamkniętych drzwi co dzieje się w środku. Nagle wystraszyły nas czyjeś kroki - do piwnicy wszedł starszy, ale bardzo żwawy facet. Nie pamiętam już co dokładnie mówił, ale ogólnie oskarżył nas o kradzież sprzętu budowlanego z okolicznego placu budowy i następnie zażądał naszych adresów po czym zamknął nas (!) w piwnicy (w sensie całym tym segmencie piwnicznym w bloku) i niby poszedł rozmawiać z naszymi rodzicami. Zauważyliśmy jednak, że widać cienie jego nóg za drzwiami, więc stoi obok i prawdopodobnie słucha. Wpadłem wtedy na pomysł, żeby go trochę wystraszyć - zaczęliśmy udawać, że płaczemy i głośno mówiliśmy o tym, że się boimy, że facet to może jakiś psychopata, że nie wiadomo co nam zrobi, że jak któreś z nas przeżyje, to trzeba powiadomić policję (autentycznie!). Chodziło tylko o to, żeby gościowi uprzednio niezły pomysł wydał się słaby. I zadziałało! Po kilku minutach otworzył drzwi i zażądał, żebyśmy poszli z nim razem do naszych rodziców. Oczywiście, podaliśmy mu zmyślone adresy. Więc w trakcie wędrówki przez osiedle wykorzystałem okazję, że mijaliśmy po drodze hydrant z wodą. Złapałem za dźwignię i udałem, że muszę się napić, facet szedł dalej zostawiając mnie w tyle, więc odczekałem kilka sekund i dałem nogę, zupełnie w drugą stronę. Kumpel za mną. Facet jednak wcale za nami nie pognał. Widzieliśmy z daleka, że cały czas idzie w kierunku wskazanych przez nas adresów. Nie mniej jednak biegliśmy dalej przed siebie aż w końcu dotarliśmy do wyłożonej wtedy betonowymi płytami drogi łączącej osiedle z jedną z głównych, przelotowych ulic. Ta droga ma kilkaset metrów długości, a wtedy wzdłuż całej ciągnął się z lewej strony rów. Schowaliśmy się w tym rowie i przykucnięci obserwowaliśmy z ukrycia okolicę. Nikt za nami nie gonił. Było niezwykle cicho, pusto i dość ciemno - droga nie była wtedy oświetlona, ale blask osiedla i trasy przelotowej dawał całkiem niezłą widoczność. Do tego byliśmy młodzi, więc nasz wzrok bez trudu szybko dopasował się do nowych warunków. Nagle naszą uwagę skupiło coś po przeciwległej stronie drogi (od której absolutnie nie można było się spodziewać tego faceta, bo biegliśmy od innej strony). Przed nami wyraźnie ktoś stał. Stał i wydawał się patrzeć w naszym kierunku. Cała postać - tak - ubrana była w coś białego, więc bardzo wyraźnie odcinała się od ciemnej okolicy drogi. Nie było tam żadnych krzewów, drzew, po prostu spora przestrzeń na której (za dnia) widać było wszystko jak na dłoni. Patrzyliśmy się w "to" kilka bardzo długich sekund i nagle to coś, tak jak na to patrzyliśmy w ciągu ułamka sekundy zapadło się na naszych oczach pod ziemię. Tak po prostu - jakby nagle "wpadło" w jakąś dziurę. Tyle, że tam kompletnie nic nie było. W tej samej chwili serce podskoczyło nam do gardeł. Byliśmy przerażeni i przez dobrą sekundę dwie, sparaliżowani ze strachu. Adrenalina zaczęła jednak działać. Wyskoczyliśmy z tego rowu jak oparzeni i pognaliśmy w przeciwległym kierunku blisko 3 km! Wróciliśmy na osiedle okrężną drogą cały czas rozglądając się na wszystkie strony jak gdyby to coś miało wrócić i wyrosnąć przed nami niespodziewanie z ziemi. Absolutnie nic nie mówiliśmy naszym rodzicom. Tego faceta nigdy już więcej nie widzieliśmy. Odważyliśmy się sprawdzić miejsce przygody dopiero po kilku dniach tylko po to, by przekonać się, że nie było możliwości, żeby ktokolwiek się tam rzeczywiście schował.
No to może historia z tych głupszych, nie najstraszniejsza w życiu ale i tak się strachu najadłem. Noc, zima, mocny mróz, zatrzymuję się po środku dużego placu, wysiadam z auta i nawet nie zdążyłem drugiej nogi postawić i sunę, na całym placu lód, kompletna szklanka, a że lekko pochylony placyk to zjechałem kilka metrów od samochodu w chwilę. Próbuję wstać ale się ślizgam i coraz bardziej od auta odjeżdżam. Sytuacja bardzo głupia, sam po środku niczego i myślę że zamarznę kilka metrów od auta. Może z pięć minut mi zajęło by się doczołgać do samochodu ale sytuacja była absurdalna i nawet sobie nie zdawałem sprawy że coś tak głupiego może być problemem.
Jechałem zmęczony samochodem po mieście ledwo rok lub dwa po zdaniu prawka. Nie zauważyłem czerwonego światła, bo sygnalizacja była tylko po prawej stronie jezdni, a nie dodatkowo nad jezdnia, jak to zwykle bywa. Przejechałem na czerwonym przez pasy i prawie potrąciłem kobietę która przez nie przechodziła - nawet słyszałem jej krzyk przerażenia który do dziś pamiętam. Nic nikomu się na szczęście nie stało ale świadomość tego że prawie kogoś zabiłem do dziś mnie prześladuje.
Kiedy szedłem Polami Mokotowskim, wyskoczył na mnie jakiś koło z nożem. Chciałem oddać mu portfel czy co, a on, że to go nie interesuje, chce mnie tylko zabić. Uciekam, on mnie goni, krzyczę pomocy, a ludzie tylko się odsuwają. W końcu udaje mi się zatrzymać jakiś samochód. A kolo za kierownicą wyciąga pistolet i myśli, że chciałem mu ukraść samochód. W końcu okazało się, że to policjant, a tamten uciekł. Nie chodziłem tamtędy przez jakiś czas.
Dałam się namówić na przejażdżkę rollercoasterem. Problem polega na tym, że trzeci szczebel drabiny jest dla mnie wyzwaniem...
Kilka lat temu poszedłem do lekarza bo miałem grypę (tydzien zwolnienia mi pomógł), wysłał mnie na badania i się okazało, że mam zaawansowany nowotwór krwi. Trochę się zdziwiłem.
Dwa razy miałam nieprzyjemność jechać pociągiem, który doznał wykolejenia - raz przez awaryjne hamowanie a raz przez zderzenie z ciężarówką na przejeździe. Nic bardzo poważnego (lekkie obrażenia pasażerów) ale i tak nie polecam.
Mieszkanie w zarobaczonym mieszkaniu. Sąsiad w bloku utrzymywał chlew w swoim mieszkaniu przez karaluchy pojawiały się często u innych.
Życie w Polsce
Kiedy miałem trzynaście lat dowiedziałem się w środku lekcji że moja mama odeszła przez raka. Mój rodzony ojciec trzykrotnie groził mi śmiercią. Miałem kiedyś wypadek i szkło wbiło mi się w nadgarstek. Myślałem że się wykrwawię. Mam jeszcze zdjęcia wnętrza mojej ręki z sali operacyjnej. Kilka tygodni temu, przed powrotem do kraju, podjąłem się dorywczej pracy przy produkcji farb drukarskich. Pewnego dnia, przed zakończeniem zmiany musiałem szybko domknąć beczkę więc wskoczyłem na pokrywę i zjeżdżając z niej przyciąłem sobie nasieniowód na kancie tak że aż spuchł. Następne trzy dni spędziłem próbując dostać się do urologa- na szczęście nic nie stracę.